Kobieta
schyliła się i wzięła do rąk bardzo gruby, lecz poniszczony notes oraz
wyciągnęła z torebki jakiś długopis. Delikatnie otworzyła notes, bojąc się, że
mogłaby go uszkodzić. Obie były gotowe,
ale czy wystarczająco?
- Zacznijmy od banałów, jak ma na imię twój
chłopak? - Twardo postawiła swój głos, waląc prosto z mostu blondynka.
- Ale… To nie jest mój chłopak.- Speszona
brunetka skierowała swój wzrok na ziemię przekładając nogę na nogę, nie
wiedząc, co ma dalej robić. Po chwili jednak oprzytomniała. Chłopak! Jego
imię!- Ma na imię Ross… Ross Lynch. Ostatnio dostał rolę w nowym serialu
Disneya. – Wykrztusiła.
-
Powiedz wszystko co o nim wiesz, jakby samo nazwisko nie wystarczyło, bo
prawdopodobnie on tutaj nie zarejestrowany.
- Jest w
podobnym wieku, co ja. Ma około szesnastu
lat. Tylko tyle wiem o nim…- Laura ponownie opuściła wzrok, prawie nic
nie pomogła. Nie miała o nim bladego pojęcia. Znała tylko jego imię, nazwisko
oraz liceum z internatem w którym będzie pochłaniał wiedzę już po wakacjach.
- Bardzo
ci dziękuję… Zapomniałam zapytać. Jak masz na imię? Ja jestem Grace.
Grace? Takie samo imię nosiła mama Laury. Obie
kobiety były do siebie dość podobne, lecz nie z wyglądu. Charakter tu miał
więcej do powiedzenia. Obie dość podobnie składały zdania, na pierwszy rzut oka
wydawały się bardzo przyjazne, lecz potrafiły w odpowiednim czasie podnieść
głos. Gdy tylko Laura wychwyciła to imię uświadomiła sobie, jak dawno jej nie
widziała. Jednak szybko odrzuciła To uczucie. To jej matka powinna czuć niepokój,
nie ona!
-
Laura.- Wyszeptała.
- A więc
Lauro… Przykro mi, ale… - Grace otworzyła usta, lecz nie wydobyła z nich żadnego dźwięku. Laura wiedząc, co się święci zaczerpnęła głęboko powietrza do płuc, zamknęła oczy, który już nieco przypominały szkło. Próbowała sięgnąć do tego, co pozwoliła sobie pominąć w tamtym momencie. Wychodziła, ujrzała telefon... No nie! Nie zabrała telefonu! Pewnie teraz ktoś już go zabrał, ale warto przynajmniej spróbować go odnaleść. Co ona robi? Przecież teraz telefon nie jest istotny. Dobra... Zostawiła telefon, uchyliła drzwi i ujrzała straszny widok, strumień łez wypłynął z jej oczu, dlatego też je otworzyła i przetarła. Gdy już otworzyła oczy niepokój zniknął wraz z widokiem Grace, która tak łudząco przypominała jej mamę. Dlaczego? Czemu ona musi pierwsza wymięknąć, czy aż tak jest słaba? Grace jakby słysząc jej myśli przytuliła ją do siebie, pozwalając wypłakać się na ramieniu. Bez słów rozumiała jej ból, ból którego niegdyś sama doświadczyła.
- Przepraszam.- Dziewczyna powiedziała przez łzy.- Nie znam żadnych szczegółów.Widziałam go...- Przerwała, z trudem łapiąc oddech.- Nic nie mogłam zrobić... Jeśli...Jeśli on umrze...
- Ci...- Uspokoiło ją Grace.- Wszystko będzie dobrze.
Nie spodziewanie jakby za sprawą magii Laura ujrzała Rossa. Rossa, który miał otwarte oczy, który dawał znaki życia. Który wypowiedział delikatnie jej imię, po czym ponownie odpłynął. Serce Laury przyspieszyło rytm, a pojedyncza łza szczęścia spłynęła jej po policzku, po czym opadła na podłogę.
Momentalnie zerwała się z krzesła i przykucnęła przy niewygodnym szpitalnym łożu.
- Muszę cię tylko prosić o numer telefonu i twój adres, jeśli byłaby potrzeba skontaktowania się z tobą.
- Przerwała Grace. Laura wstała napisała na malutkiej karteczce wymagane dane i podała ją pielęgniarce, która wyszła nie chcąc przeszkadzać, widząc nadzieję na coś większego. Mimo iż ta myśl nie powinna być obecna w jej głowie.
W tej samej chwili Ross otworzył swoje piękne, błękitne, magnetyzujące oczy, lecz Laura ujrzała w nich coś nowego, nieznanego i zarazem bardzo dziwnego.
- Po co przyszłaś?- Warknął. To było jak cios prosto w serce. Jej oczy ponownie się zeszkliły. Zirytowała się bardzo. Cały czas tylko płacze, nic więcej nie potrafi. Musi się wziąć w garść! Przygryzła wargę i próbowała znaleźć odpowiedź, jednak na usta nasuwało jej się tylko to: "Bo mi na tobie zależy". Lecz nigdy nie powiedziałaby tego mu prosto w oczy. Czas mijał, a chłopak stawał się coraz bardziej poirytowany.
- Nawet nie umiesz znaleźć odpowiedzi... Żałosna jesteś.- Mimo iż było to przykre- miał rację. Dziewczyna nie próbowała się nawet bronić, wiedząc, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie.
Milczała.
- I co? Mowę ci odebrało?- Zaśmiał się drwiąco. To był w ogóle on? Laura nie mogła uwierzyć w jego bezczelność. - To przez ciebie tu jestem, to tylko twoja wina. - Tym razem z jej oczu nie wypłynęła ani jedna łza. Postanowiła być silna.
- Nie jesteś taki!- Próbowała krzyknąć, lecz bardziej przypominało to głośny szept. Akurat w takiej chwili odebrała jej odwagę, jak zwykle.
- Nie wiesz jakie jestem, znasz mnie tylko kilka dni, lecz wiedz, że...- Tu przysnął, słodko się uśmiechnął. - Nienawidzę cię! - Wrzasnął, przyćmiewając poprzedni gest.
Tego było już za wiele. Jak on może? Laura nie wytrzymała presji i biorąc swoją torebkę wybiegła za drzwi, zanosząc się płaczem. Dosłyszała tylko z jego strony " I dobrze!". Gdy tylko przekroczyła wyjście ze szpitala biegła co sił w nogach do swojego domu, który znajdował się kilkanaście kilometrów ze szpitala. Po chwili jednak nie potrafiąc złapać powietrza przystanęła, pochylając się i opierając rękami o kolana. Zasapana w biegu pozbyła się z twarzy części łez, lecz teraz uzupełniły się one błyskawicznie.
Jak on mógł? Jak mógł doprowadzić ją do takiego stanu. Wszyscy przechodnie gapili się na nią, jakby uciekła z psychiatryka. Może słusznie. Wyglądała strasznie, prezentowała się jeszcze gorzej w biegu.
Jak mogła mu uwierzyć? Był skończonym dupkiem. Ona czuwała przy nim całą noc, płakała za nim, choć sama nie była z tego specjalnie dumna. Miał może i rację, przynajmniej w kilku kontekstach, ale to nie znaczy, że musiał się tak zachowywać. Zresztą... Co on ją obchodzi. Już bardziej teraz będzie ją obchodzić komórka, po którą właśnie ma zamiar pójść, niż ten idiota. Prychnęła, próbując dodać wiarygodności swoim myślą, choć nie całościowo je akceptowała i przyjmowała.
Z pewnością już nigdy mu nie pomoże! Skoro on nie chce jej pomocy, to nie będzie się mu wciskała.
- Przepraszam.- Dziewczyna powiedziała przez łzy.- Nie znam żadnych szczegółów.Widziałam go...- Przerwała, z trudem łapiąc oddech.- Nic nie mogłam zrobić... Jeśli...Jeśli on umrze...
- Ci...- Uspokoiło ją Grace.- Wszystko będzie dobrze.
Nie spodziewanie jakby za sprawą magii Laura ujrzała Rossa. Rossa, który miał otwarte oczy, który dawał znaki życia. Który wypowiedział delikatnie jej imię, po czym ponownie odpłynął. Serce Laury przyspieszyło rytm, a pojedyncza łza szczęścia spłynęła jej po policzku, po czym opadła na podłogę.
Momentalnie zerwała się z krzesła i przykucnęła przy niewygodnym szpitalnym łożu.
- Muszę cię tylko prosić o numer telefonu i twój adres, jeśli byłaby potrzeba skontaktowania się z tobą.
- Przerwała Grace. Laura wstała napisała na malutkiej karteczce wymagane dane i podała ją pielęgniarce, która wyszła nie chcąc przeszkadzać, widząc nadzieję na coś większego. Mimo iż ta myśl nie powinna być obecna w jej głowie.
W tej samej chwili Ross otworzył swoje piękne, błękitne, magnetyzujące oczy, lecz Laura ujrzała w nich coś nowego, nieznanego i zarazem bardzo dziwnego.
- Po co przyszłaś?- Warknął. To było jak cios prosto w serce. Jej oczy ponownie się zeszkliły. Zirytowała się bardzo. Cały czas tylko płacze, nic więcej nie potrafi. Musi się wziąć w garść! Przygryzła wargę i próbowała znaleźć odpowiedź, jednak na usta nasuwało jej się tylko to: "Bo mi na tobie zależy". Lecz nigdy nie powiedziałaby tego mu prosto w oczy. Czas mijał, a chłopak stawał się coraz bardziej poirytowany.
- Nawet nie umiesz znaleźć odpowiedzi... Żałosna jesteś.- Mimo iż było to przykre- miał rację. Dziewczyna nie próbowała się nawet bronić, wiedząc, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie.
Milczała.
- I co? Mowę ci odebrało?- Zaśmiał się drwiąco. To był w ogóle on? Laura nie mogła uwierzyć w jego bezczelność. - To przez ciebie tu jestem, to tylko twoja wina. - Tym razem z jej oczu nie wypłynęła ani jedna łza. Postanowiła być silna.
- Nie jesteś taki!- Próbowała krzyknąć, lecz bardziej przypominało to głośny szept. Akurat w takiej chwili odebrała jej odwagę, jak zwykle.
- Nie wiesz jakie jestem, znasz mnie tylko kilka dni, lecz wiedz, że...- Tu przysnął, słodko się uśmiechnął. - Nienawidzę cię! - Wrzasnął, przyćmiewając poprzedni gest.
Tego było już za wiele. Jak on może? Laura nie wytrzymała presji i biorąc swoją torebkę wybiegła za drzwi, zanosząc się płaczem. Dosłyszała tylko z jego strony " I dobrze!". Gdy tylko przekroczyła wyjście ze szpitala biegła co sił w nogach do swojego domu, który znajdował się kilkanaście kilometrów ze szpitala. Po chwili jednak nie potrafiąc złapać powietrza przystanęła, pochylając się i opierając rękami o kolana. Zasapana w biegu pozbyła się z twarzy części łez, lecz teraz uzupełniły się one błyskawicznie.
Jak on mógł? Jak mógł doprowadzić ją do takiego stanu. Wszyscy przechodnie gapili się na nią, jakby uciekła z psychiatryka. Może słusznie. Wyglądała strasznie, prezentowała się jeszcze gorzej w biegu.
Jak mogła mu uwierzyć? Był skończonym dupkiem. Ona czuwała przy nim całą noc, płakała za nim, choć sama nie była z tego specjalnie dumna. Miał może i rację, przynajmniej w kilku kontekstach, ale to nie znaczy, że musiał się tak zachowywać. Zresztą... Co on ją obchodzi. Już bardziej teraz będzie ją obchodzić komórka, po którą właśnie ma zamiar pójść, niż ten idiota. Prychnęła, próbując dodać wiarygodności swoim myślą, choć nie całościowo je akceptowała i przyjmowała.
Z pewnością już nigdy mu nie pomoże! Skoro on nie chce jej pomocy, to nie będzie się mu wciskała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz