poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 9 "Zakładowa zemsta"


08.06 (Ósmy Czerwiec)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Autobus się zatrzymał, dotarłem już na miejsce. Wyszedłem z niego i spojrzałem na przystanek, na szklanej „kopule” widniało wiele napisów, które nawet nie warto czytać, jednak moją szczególną uwagę zwrócił złotoczerwony napis, przeczytałem go brzmiał dosyć dziwnie jak na akt wandalizmu fatamorgana nie jesteśmy na pustyni”. Te słowa były związane z tym, o widziałem- mostem, zamiast biblioteki. Lecz mogły znaczyć coś innego, na przykład, że tych wszystkich napisów uwiecznionych na przystanku nie można tak zignorować i trzeba działać, ale to tylko moje myśli, nic więcej, pewnie nawet nie są właściwe. Postanowiłem kupić coś, więc zacząłem rozglądać się na wszystkie strony w celu znalezienia jakiegoś sklepiku, ku mojemu zdziwieniu, sklepik znajdował się po drugiej stronie ulica kilka metrów od ogromnego szpitala liczącego cztery piętra, a może i nawet sześć, był on cały pomalowany na kolor łososiowy, jego styl był prosty, gdyby nad wielkim wejściem nie widniał napis „SZPITAL” można byłoby pomyśleć, iż jest to szkoła. Pasy znajdowały się nie daleko, ale dla mnie i tak aż za bardzo, więc po prostu przeszedłem przez ulice, która nie była zbyt ruchliwa o tej porze dnia.
Byłem już po drugiej stronie ulicy, wszedłem do sklepu.
&
Wyszedłem z reklamówką, w której znajdowały się ciastka „delicje”, sok winogronowy, woda mineralna niegazowana oraz dwa jabłka, gruszka i sezamowe paluszki.
Wychodząc zauważyłem na dębie mały napis „ Nie zmywaj fantazji!”- okej kolejny napis, który jest dosyć dziwaczny.. .  Nie ważne!
Poszedłem dalej, byłem już przed budynkiem, no prawie, do wejścia dzieliły mnie jedynie schody, spoglądałem na nie.
-Mój odwieczny wróg.- Powiedziałem, po czym się lekko zaśmiałem.
- Naprawdę?-  Z ulitowaniem spojrzała i spytała się szczupła blondynka z lekko zakręconymi końcówkami włosów i ogromnymi, jaskrawymi niebieskimi oczami. Wyglądała na dziewczynę w moim wieku.
-Odwieczny wróg albo wielka frajda!!!- Odpowiedziałem żartobliwie.
-Hm… Chyba to drugie.
-Czemu tak myślisz?
-Nie umiesz kłamać!
- A właśnie, że umiem!
- A właśnie, że nie!
- A właśnie, że tak!
- A właśnie, że nie!
- A właśnie, że tak!
- A właśnie, że nie!
- A właśnie, że nie!
-A właśnie, że tak.
-Ha… Potwierdziłeś, że nie umiesz!- Odezwała się triumfalnie.
- Wcale nie!- Odwróciłem się z założonymi rękami.- To był sarkazm…- Nastała cisza.-I co teraz powiesz?
-No wiem.
- I widzisz?!- Zrobiłem minę HHHMRATN, czyli „ha, ha, ha, miałem rację, a ty nie!”- Zaraz, zaraz…
-Tak, miałam rację!- Dokończyła za mnie.
-Orz ty…!!!
- A tak w ogóle jestem Kim.
- Ross.
-A czy to nie ty przypadkiem śpiewałeś na ostatnim festynie?
- Nie, wież, to nie ja występowałem.- Powiedziałem sarkastycznie.
- Nie ze mną takie numery!
- Tak, ale ze mną tak!
-Dobra niech Ci już będzie! Ale mam pytanie: Dlaczego idziesz do szpitala?
-Odwiedzić mamę.
-Aha, ja do dziadka, niedawno miał zawał, ale na szczęście jego stan jest stabilny i tym podobnie. Ma wyjść za nie długo, więc się bardzo cieszę.
-Aha, ty przynajmniej coś wiesz, a ja nic.- Burknąłem.
-To przecież nie moja wina, że ty nic nie wież.- Odpowiedziała tym samym tonem.
- Może i nie Twoja, ale jeśli jej będzie coś poważnego, to nie będę mógł pójść na przesłuchanie.
-O, czym ty mówisz, przecież, jeśli Twoja mama jest, że tak powiem chora, to nie znaczy, że nie możesz iść na przesłuchanie.
- Nic nie rozumiesz…!
- Przepraszam bardzo, ale jak mam cokolwiek rozumieć, jak prawie wcale nie znam Ciebie, a co dopiero Twojej sytuacji rodzinnej. Sorry, ale nie mam ochoty z Tobą rozmawiać, jeśli masz zamiar cały czas mi mówić, że nic nie wiem, skoro nawet nie chcesz mi nic wytłumaczyć!- Ostrym tonem skończyła rozmowę- chyba. Nie wiedziałem, co mam robić, zatrzymać ją czy coś?- A poza tym muszę już iść do dziadka.
-Zaczekaj!- Chwyciłem ją za ramię.
-Co chcesz?
- Przepraszam! Nie chciałem, ale kilka lat temu moja siostra i bracia wyjechali za granice, by założyć zespół, bo byli pełnoletni, ja jeszcze nie i choć bardzo chciałem nie mogłem z wielu powodów. Kilka lat później tata zostawił nas samych z mamą i jeśli stan mamy nie będzie zbyt dobry to…
-Będziesz musiał zrezygnować z przesłuchań, a jest to dla Ciebie wielka szansa. Jeśli by Ci się udało to byś musiał jechać do Miami, lecz jeśli Twoja mam nie będzie mogła jechać, nie zostawisz jej w takim stanie, a nawet, jeśli by nie było najgorzej również byś nie chciał jej zostawić. Tak?- Wow, bezbłędnie to powiedziała, nie wiedziałem, co powiedzieć. Wiedziała, co czuje. Nie wiem jak ona to zrobiła?
-Jesteś jasnowidzem, czy co?
-Spotkałam się już z taką sytuacją. Pa, muszę już iść, może się jeszcze spotkamy.
Odeszła, a ja zacząłem skakać po schodach jak oszalały, ponieważ chciałem jak najszybciej odwiedzić mamę. Pokonałem drzwi obrotowe, po czym wszedłem do budynku. Zauważyłem recepcję- skierowałem się w jej kierunku. Były trzy okienka, dwa były zapełnione ogromną kolejką, a trzecie, było puste- podszedłem bliżej i ujrzałem na szybie tabliczkę z napisem „ZAMKNIĘTE”, za okienkiem jednak stała czarnowłosa kobieta odziana w zielonkawy fartuch. Mimo napisu na tabliczce postanowiłem zadać jedno malutkie pytanie, nie miałem zamiaru czekać w kolejce nie wiadomo ile czasu by wymienić kilka słów.
-Przepraszam czy wie pani może, w jakiej Sali przebywa pani Lynch?- Zapytałem nie pewnie.
-Yyy…Owszem, czy jest pan kimś spokrewnionym?
-Jestem jej synem, miałem dzisiaj przyjść.
-Dobrze, pańska matka znajduje się na drugim piętrze w pawilonie C, w Sali numer 129.
-Dziękuję i przepraszam.
-Nic się nie stało chłopcze.- Zacząłem biec w lewo za strzałką i obrazkiem, który komunikował, gdzie jest winda oraz schody.
Po kolei pojawiały się drzwi sal- Pierwsza, druga, trzecia, czwarta, piąta, szósta, siódma, ósma, dziewiąta, dziesiąta, jedenasta, dwunasta…I tak się ciągły prawie przez wieczność.
Byłem już przy sali 80, zatrzymałem się. Obok drzwi znajdowała się winda, a obok windy schody. Postanowiłem wyjść na łatwiznę i pojechać windą, nacisnąłem guzik znajdujący się obok niej. Czkałem i czekałem kilka minut, lecz winda nie przyjeżdżała, przyciskałem wciąż guzik windy, ale bezskutecznie. Zdenerwowany skierowałem się w stronę schodów. 
Nie minęła nawet chwila, a ja znajdowałem się już na drugim piętrze, rozglądnąłem się w prawo i w lewo- zauważyłem napis nad drzwiami „Pawilon C”.
Poszedłem szybkim marszem w stronę drzwi i mijałem kolejne sale, aż doszedłem do Sali 129. Zapukałem.
-Proszę!- Usłyszałem głos mamy, był on wesoły, ale jednocześnie słaby. Wszedłem, zauważyłem blondynkę, była blada, miała podkrążone oczy i fioletowe usta. Zauważyłem zupełnie inną osobę, próbowała się uśmiechnąć, ale sprawiało jej to duży kłopot- nie miała tyle siły nawet na to.
- Witaj mamo, proszę, to dla Ciebie- Podałem jej reklamówkę z wcześniej zakupionymi rzeczami.
- Nie trzeba było…-Ledwo wypowiedziała.
- Jak się czujesz?- Spytałem zaniepokojony.
-Oj Ross… Nie chcę Cię okłamywać.
-Źle, tak?
-Nie zupełnie, ale jestem strasznie słaba i brak mi kogoś, z kim mogłabym porozmawiać. Widzisz te dwa puste łóżka.- Kiwnąłem głową.-Jeszcze wczoraj były zajęte, ale dzisiaj rano Sarah i Jessica zostały wypisane.
-Teraz masz mnie. Nie chcę Ci teraz przypominać, ale chciałbym…
-Wiedzieć jak to się stało?- Wskazała na zabandażowaną rękę.
-Bezbłędnie! Za dużo mam tych niespodzianek jak na jeden dzień.
-Oj synu, jeszcze napotkasz ich wiele. Ale wracając do tego jak to się stało, sama nie wiem, Szłam do kuchni, nagle czajnik zaczął piszczeć, nie pamiętałam żebym stawiała czajnik z wodą, aby się zagotowała. Nie umiałam wyłączyć palnika, więc położyłam rękę na rączce czajnika by go podnieść i przenieść- Była piekielnie gorąca, wtedy pierwszy raz się oparzyłam. Wystraszyłam się, że nie wyłączę gazu i odkręciłam wodę i chlapnęłam kilka razy na ogień, a on momentalnie zgasł. Pochyliłam się nad palnikiem, to był mój największy błąd…- Przerwała, czekałem, ale nie kontynuowała.
-A później?
-Nie chcę o tym mówić.
-Co potem?
-Ross, czy ty rozumiesz, co to znaczy „ Nie chcę o tym rozmawiać”?
- No, że nie chce się o tym rozmawiać, przecież to banalne słowa, każdy by je zrozumiał.
-Najwyraźniej nie każdy, ty na przykład ich nie zrozumiałeś. Jeśli się nie chcę o czymś mówić, to wiadomo, iż nie miło się o tym wspomina. A jeśli ty będziesz cały czas podgrzewał sytuację słowami: „Co dalej było?” wiadomo, iż ta osoba w tym momencie przypomni sobie ten moment i w ten sposób nic nie powie, nic nie zyskasz, a ona będzie miała jeszcze gorszy humor.
Dobra, dobra…- Chciałem już odgryźć się, ale ugryzłem się w język. Przez resztę czasu przemilczeliśmy, ale gdy dochodziła godzina, która kończy czas wizyty skierowałem się w stronę drzwi i już miałem pociągnąć za klamkę. Gdy mama stanęła na równe nogi.
-Weź to, w tym zawarte są wszystkie odpowiedzi na Twoje pytania.- Podała mi paczkę, na której była naklejona małą karteczka z napisem „Lynch”- Nie otworzysz jej teraz, ale dopiero gdy będziesz gotów.- Te słowa mnie sparaliżowały „Kiedy będę gotów”.  Jak to nie jestem gotów? Właśnie, że jestem gotów i w ogóle, kiedy będę? Nie rozumiem nic…Zaraz a może właśnie o to chodzi, muszę zrozumieć! Eee… Nie jestem żadnym detektywem czy coś, jestem zwykłym nastolatkiem- nikim więcej. Wyszedłem bez słowa wraz z ponura miną w kierunku wyjścia z szpitala.
 Gdy szedłem chodnikiem na przystanek wszędzie widziałem kobiety. Postanowiłem zadzwonić do Avana- Za dużo miałem dzisiaj przygód z płcią przeciwną. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i wybrałem numer kumpla. Po chwili odebrał.
-Siema Ross!- Powiedział, a w jego głosie można było wyczuć ledwie zauważalną nutkę zdziwienia.
-No siema!
-Czemu dzwonisz? Aaa… Chodzi o dziewczynę…- O tricki, tak?
- Tak w pewnym sensie tak, ale nie tylko, słuchaj to nie rozmowa na telefon…
-Spotkajmy się w kawiarni za trzy godziny, Nara!- Przerwał.
-Co?!- Nim zdążyłem coś powiedzieć -rozłączył się. Zaraz po tym autobus przyjechał- był pusty, a ja do niego wszedłem i skasowałem bilet.
-O nareszcie jakiś facet! Młody, ale facet!- Wyszeptał kierowca sam do siebie.
Czyli przez cały ten czas autobusem jeździły same kobiety, niemożliwe! Co ja w ogóle myślę, przecież to normalne, zwykły zbieg okoliczności, których jest wręcz za wiele jak na jeden krótki dzień.
-Co Cię trapi chłopcze?- Kierowca spojrzał na mnie przez lusterko, wtedy zauważyłem jego gęste brwi oraz wąsy, który aż świeciły siwizną.- Niech zgadnę kobiety, jest ich dzisiaj zdecydowanie za dużo!
-W pewnym sensie to tak. Nie chcę być nie miły, ale czy a pan nie powinien ze mną nie rozmawiać?
-Póki patrzę na drogę i jestem trzeźwy to mogę robić co mi się żywnie podoba.- Odpowiedział żartobliwie. Pewnie gdyby ktoś inny wypowiedział to zdanie, to zabrzmiałoby one dosyć chamsko, ale z jego ust zabrzmiało inaczej. Uśmiechnąłem się i zacząłem opowiadać bez grudek, proście, tak otwarcie dzisiejszy dzień mimo iż tej osoby nie znałem. Gdy skończyłem dodałem:
-Co pan o tym myśli, wierzyć czy nie, co zrobić?
- Ja myślę nie wiele, nie należy się aż tak tym wszystkim zadręczać, wsłuchaj się w swój wewnętrzny głos, nie zawsze musisz kierować się rozsądkiem, niekiedy nawet i on nie jest rozsądny i błądzi, zawraca Twoje myśli, które odganiasz. Może to i prymitywny sposób, ale skutkuje.
-Ale ja nie wiem jak, skąd mam wiedzieć? To jest takie…
-Niemożliwe? To jest właśnie rozsądek, lecz on nic nie daje!
-Chciałem powiedzieć skąp likowane, ale to również nasuwało mi się na myśli.
Nagle autobus się zatrzymał i wsiadło parę osób wtedy kierowca już się nie odezwał. Po chwili znów się zatrzymał i był to mój przystanek. Wysiadłem.
Poszedłem w stronę domu, nim zauważyłem byłem już tuż, tuż. Dalszą drogę przebiegłem, zdyszany podszedłem do drzwi otworzyłem je po czym wparowałem do środka.
&
Był już czas, do spotkania zostało kilkanaście minut, więc przebrany wziąłem pieniądze i wyszedłem z domu zamykając go. Szedłem i szedłem, aż wreszcie odtarłem do kawiarni, miała ona wielkie okna, więc można było zobaczyć kto znajduje się w środku, ponieważ nie wisiały na nich firanki. Nie ujrzałem Avana, wszedłem do środka i zająłem trzyosobowy stolik. Zastanawiałem się dlaczego Avan tyle czasu potrzebował do przygotowania się. Już się boję, on ma czasem zwariowane pomysły. Nagle do kawiarni wparował zdyszany Avan, trzymał on w prawej ręce dosyć dużą skurzaną, beżową teczkę. Zaczął biec w moją stronę i zajął miejsce naprzeciwko mnie.
-Po co Ci ta teczka?- Spytałem nie urywając zdziwienia.
- Zobaczysz…!
-Je… Super, kolejna tajemnica.
-Spoko, zaraz Ci wszystko opowiem.
-Okej!
-Więc tak pewnie słyszałeś już o przesłuchaniach do nowego serialu Disneya.
-No raczej.
-I, że Tricki nie będzie brała udziału, ponieważ…
- Pewnie ma już zapewnioną rolę.- Dokończyłem znudzony.
-Na pewno o nowym i o tym, tym ich pocałunku też sadząc po tonie.
-Zgadza się.
-Więc przedstawię Ci plan zemsty.
-Co?!
- No wież jakoś musisz się zrewanżować.
-Ale, po co, nawet mi z tym dobrze.
-Serio?
-Nie, ale po co mam się mścić i jak?
- Dobra to zrobimy to inaczej…
-???-Spojrzałem na niego z przerażeniem.
-Przewidziałem to, więc rozwiążemy to małym zakładzikiem…
-No nie wiem…
-No weź, nie masz nic do stracenia…
-Niech ci będzie…
-Wiec tak… Jeśli uda mi się zaprosić tą dziewczynę, która jako pierwsza wejdzie do kawiarni przez drzwi wejściowe.
-Są tylko jedne?!
- Nie psuj mojej przemowy! Jeśli uda mi się ją zaprosić na randkę to będziesz uczestniczyć w „Planie zemsty”.
- A jeśli nie?
- Nie wiem, sam coś wymyśl.
-Nie będę w nim uczestniczył, ale…- Wtedy przez drzwi weszła nie wysoka szatynka, z lekko falowanymi blond końcówkami włosów o ciemnych brązowych oczach. Była bardzo ładna mimo iż nie miała na sobie makijażu.- Ty mnie umówisz z pewną dziewczyną, wskazałem przypadkowo na szatynkę.
-Okej, ale zdajesz sobie z tego sprawę, że ta dziewczyna będzie tą z którą ja się mam umówić.
-Mo nie chodzi o tą dziewczynę!
- To po jaką cholerę wskazałeś na nią?!
- Przypadkowo, ale zacznijmy już!
-Okej, idę!- Wtedy podszedł do szatynki i powiedział:
-Hej małą, jak masz na imię?
- No cześć!- Powiedziała z wielką nutą zdziwienia.- Laura.
-Laura, jakie piękne imię, czy to nazwa kwiatu?
- Nie wiem. Ale jest takie coś jak liść laurowy.
- W takim razie będę Cię nazywał liściem laurowym, chociaż nawet on nie zasłużył na to by nosić twe imię!- Ona się lekko zarumieniła. Myślałem, że pęknę i wiedziałem, że na pewno wygram zakład. Która dziewczyna zachwyciłaby się takim komplementem?
-Jakie to słodkie, a jak ty masz na imię?- Że co, wystarczy powiedzieć dziewczynie, że nawet jakaś cudowna rzecz nie zasługuję na jej imię?!
-Avan, ale czy to ważne?
-Raczej tak!
-Teraz nie, w tym momencie ty jesteś tylko dla mnie ważna, więc czy się ze mną umówisz?
- To jest bardzo słodkie, ale ja Cię w ogóle nie znam, a ty również mnie.
-Ale warto spróbować! Proszę, ostatnio mnie dziewczyna zdradziła na moich własnych oczach, chciałbym się na niej jakoś odegrać.
- Czyli jestem Twoją zabawką, tak?
-Nie, ale trudno mi jest, wszyscy się ze mnie śmieją w szkole i to wcale nie za moimi plecami.
-Biedny jesteś, rozumiem Cię, dlatego mogę spróbować.
- Dzięki, zadzwonię, podasz mi numer?- Napisała mu coś na serwetce, on odszedł i usiadł z powrotem na swoim miejscu.
-Czemu powiedziałeś moją historią i to, że nie masz dziewczyny- okłamałeś ją.
-To dla dobra Ciebie i dla niej.
- Ale zadzwonisz do niej?
-Może.
-No weź, nic jej się nie stanie, jeśli raz ktoś do niej nie zadzwoni, może pomyśli, że miałem zły numer czy coś?
-Dobra, niech Cie będzie przedstaw plan zemsty!
-A mogę pokazać?
-Jasne, ale jak?
-O tak!- Wyciągnął z teczki jakiś dokument i podał mi do rąk, a zaraz po tym przyszedł do nas kelner i podał nam menu, zabraliśmy je do rąk i przejrzeliśmy. Ja zamówiłem szarlotkę oraz gorącą czekoladę, a Avan ciastko czekoladowe oraz shake truskawkowy.
Przeczytałem cały ten dokument.
-Czyli wszystko miałeś już zaplanowane, tak?
-Tak.
-Ale po co zemście dokument?
- Zemsta polega na poniżaniu Tricki przez tydzień. Teksty dam Ci później.
-Nie, ona polega na poniżaniu tej osoby która dostanie rolę Ally i nie potrzebuję tekstów, sam umiem wymyślać je...
-Tak, ale wiadomo, że to będzie .Wiem ty wszystko umiesz...-Wypowiedział ostatnie zdanie z wyraźna irytacją.
-No tak, ale po co ten dokument?
-Żebyś później mógł jej go pokazać, a ona Ci wybaczy czytając go, ponieważ nei ma tam ani słowa o niej.
-Ale gdzie ja ją mam „poniżać”?
-Na planie serialu!
-Nie masz pewności czy się dostanę i czy w ogóle chcę uczestniczyć w przesłuchaniu.
-Ty na pewno wygrasz, a po za tym czemu miałbyś nie iść na przesłuchanie?
-Mama jest dosyć słaba, a ja jej samej nie zostawię.
-Przecież kontrakt zapewnia darmowy pobyt w Miami na czas nagrań do serialu rodzica bądź opiekuna prawnego jeśli osoba zatrudniona jest niepełnoletnia.
-Aha, to wszystko zmienia!


Przepraszam Was, że nie dotrzymałam obietnicy, ale od piątku nie miałam Internetu- dopiero dzisiaj się pojawił. Wynagrodziłam Wam te spóźnienia tym iż właśnie pojawiła się Laura- Ale czy ta Laura...? Może to być każda dziewczyna, ponieważ nie zdradziłam nazwiska...Rozdział jest chyba dłuższy od poprzedniego… Dzięki za wejścia (382) :)


niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 8 "Honorata, Hipis i wizyta..."

8.06 (Ósmy Czerwiec)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Właśnie wychodziłem z domu w celu zakupieniu dwóch biletów. Do szpitala i Z powrotem.  Po drodze spotkałem bezdomnego psa. Był to chyba mieszaniec owczarka niemieckiego, nie wiem, ale był do niego strasznie podobny. Piesek do mnie podszedł i zaczął na mnie patrzeć maślanymi oczami. Wytrzeszczał je tak chyba przez kilka minut. Pomimo iż był bezdomny, był w miarę czysty. Nie minęła chwila, a zacząłem go głaskać, nie dało by się zrobić inaczej. Tak słodko na mnie patrzył tylko ktoś bez serca nie pogłaskałby go.
Po  krótkim postoju ruszyłem w dalszą drogę. Postanowiłem wejść do najbliżej znajdującego się sklepu lub kiosku.
Gdy zauważyłem jakąś budkę zacząłem biec w jej stronę. Nie wiedziałem czy to sklep czy nie, ale miałem nadzieję. . .
Gdy już dotarłem do. . .Kiosku zerknąłem w tył i zauważyłem, że ten sam pies wciąż za mną biegł.
-Poproszę dwa bilety na autobus, zwykłe.
- Proszę!- Rudowłosa sprzedawczyni podała mi towar- Trzy dolary.
Po jej słowach włożyłem jedną rękę do kieszeni  mając na celu znalezienie zapłaty za bilety. Niestety w owej kieszeni nie znalazłem nic prócz przeciętnej agrafki. Nie wiedziałem skąd się wzięła, może mama mi ją tam włożyła, albo i ja sam to jest już nieważne.
-Lepiej już wrócę poszukiwań tych trzech cholernych dolarów.- Wypowiedziałem szeptem. W tym celu wsadziłem drugą rękę kolejnej- ostatniej kieszeni, mając nadzieję, że w niej znajdę te przeklęte trzy dolary.
Niestety nie ku mojej myśli znalazłem tylko dwa, a nie trzy!
-Przepraszam zgubił mi się jeden dolar.-Skłamałem. Tak na prawdę po prostu zapomniałem zabrać kasy.- Czy mogła by pani przyjąć  dwa, a ja doniósłbym ten jeden za jakieś kilka minut?
-Słuchaj młody to nie bank! Myślisz, że tak po prostu możesz zapominać, gubić kasę, a później ją donosić. Zawsze bierze się więcej. Jest jeden mały szczegół między tym tutaj miejscem a bankiem.- Przerwała na chwilę, a ja poczułem, że nigdy nie kupię tych biletów. A ona będzie mi prawić kazanie z milion lat.
-W banku istnieje takie coś jak "prowizje", a ja również powinnam je tutaj zapewnić.
-To poproszę jeden bilet.- Powiedziałem jak najmilej i próbowałem się uśmiechnąć, ale wyszedł mi wielki grymas. Nie chciałem się z nią kłócić, więc postanowiłem drugi bilet kupić u kierowcy, pomimo iż jest drożej, nie ma takiej atmosfery. Nie chciałem się kłócić z tym babsztylem, ale tylko dlatego iż ludzie wzięli by mnie za kogoś... Nie wiem za kogo, ale coś  by wymyślili. Zawsze tak było i zawsze tak jest. To wszystko, te gadanie, plotkowanie na mój temat ludzi nie ruszyło by mnie, ale mamę tak. Odkąd pamiętam prawie zawsze gdy byłem mały sprawiałem jej zawód. Pobiłem się z jakimś chłopakiem,  nie słuchałem pani, pokłóciłem się z kimś... Mając na myśli jakiegoś sąsiada- tego szczęśliwca, który wszedł by przekazać list-wpuszczałem na niego psa, biedny trafił do szpitala, a ja... No cóż ja się cieszyłem. Dopiero gdy miałem 12 lat zauważyłem mamę płaczącą, szeptała sobie coś sama do siebie. A to "coś" to było prze zemnie. Postanowiłem wyładowywać emocję w inny sposób... Pisałem piosenki o moich uczuciach, zainteresowałem się muzyką. Któregoś dnia poprosiłem o zapisanie mnie na lekcję gry na fortepianie,  posiadaliśmy je w domu- na strychu, miało ono ponad sto lat i wciąż działało. Później zainteresowałem się również innymi instrumentami i zacząłem naukę na nich. Gry na pianinie uczyła mnie pani April Gresth zawsze dziwiło mnie jej imię- oznaczało kwiecień, lecz po jakimś czasie się do niego przyzwyczaiłem. Pokochałem ją, byłą dla mnie jak druga matka. Me przemyślenia przerwała rudowłosa sprzedawczyni.
- Posłuchaj mnie teraz, bo w tym jesteś słaby, a z analizą to jeszcze gorzej,więc wytłumaczę Ci to słowo po słowie. Bardzo wooolno, jasne?-Mówiła do mnie jak do pięciolatka i z aprobatą uznała swoją przemowę.
-Niestety nie możesz kupić tylko jednego, już jest to zapisane, więc albo kupujesz dwa, albo w ogóle nic.- Po tych słowach tak się zdenerwowałem, aż kipiałem ze złości. Zacząłem liczyć do dziesięciu, aby się uspokoić. Ale to i tak nie pomogło. W tym momencie zapomniałem o mamie...
-Nie, nic nie kupię, Ja nic nie stracę, wręcz przeciwnie- wiele zyskam. Tak zyskam wiele, a mam na myśli zdrowe nerwy, zero stresu i kłótni. A pani, jedynie straci, bo nigdy już tutaj nic nie kupię.- Wrzasnąłem sześć ostatnich wyrazów, ale o kilkadziesiąt  "pół tonów za głośno", a może  raczej tonów, o ile można tyle zliczyć na klawiaturze fortepianu.  Kilka osób odwróciło się w moją stronę, ale nie minęła nawet sekunda, a wrócili do poprzednich figur.
Gdy ruszyłem szybkim marszem w drogę powrotną  zatrzymała mnie kobieta około 30 letnia. Miała ona dosyć długie, kręcone i rude włosy- coś mnie one dzisiaj prze śladują. Miała również  śniadą cerę  i jaskrawo-zielonkawe tęczówki oczu.
-Nie martw się ona zawsze taka jest, a co do ludzi- nic nie powiedzą. Tutaj nikt. . . No prawie, no prawie nikt jej nie lubi. ale nie warto wymieniać imion i nazwisk tych ludzi. Ona jest dla wszystkich wredna, nie tylko dla Ciebie. Nie sprawisz również zawodu swej matce, nikt o tym nawet słówka nie piśnie, a nawet jeśli, to w dobrych kierunkach ku Tobie - Wsłuchałem się uważnie w każde słowo, analizując. Zastanawiając skąd mnie zna i kim jest? Takie banalne pytania mnie męczyły, ale nie potrafiłem o nie spytać.
-Widzę, że poznałeś już Hipisa- Kobieta zaczęła wpatrywać się w pewien punk za mną. A ja patrzyłem się na nią pytająco. Odwróciłem się o 180 stopni i ujrzałem psa, tego samego. Czekał na mnie, widocznie ciągle za mną biegł.
- Polubił Cię- Po czym pies mnie, zaśmiała się, a ja się tym zaraziłem.- A tak w ogóle jestem Honorata Leser, daleka kuzynka..
-Mamy?
-Twoja!- Rzekła zdecydowanie.
-Skąd to wszystko wież?
- Ja nie wiem tego, ja to czuję.- Nie zrozumiałem ani jednego słowa, ale kiwnąłem głową na znak, że rozumiem.
- Nie udawaj dziecko moje drogie. Mów co myślisz, ale nie rań!- Mówiąc te słowa dające wiele do myślenia uderzyła.
-Mieszkam w domu obok,zajrzyj kiedyś.- Rzekła po czym znikła gdzieś na drzewem, a za nią pies.
&
Nim się spostrzegłem dotarłem do domu, a właściwie przed. Ściągnąłem klucze które wisiały mi na smyczy z szyi i skierowałem je w stronę zamka po czym je otwarłem. Zdjąłem buty zacząłem się zastanawiać się nad słowami Honoraty, a raczej pani Honoraty. . .Równocześnie  przygotowując się do wizyty w szpitalu. Będzie się cieszyć. . .Zaraz, zaraz ale co ja jej przywiozę. Na śmierć zapomniałem o kupnie jej jakichś kwiatów i słodyczy...Eee... Kupię na miejscu, na pewno jest tam jakiś sklepik czy coś. Zerknąłem na zegar, był już czas najwyższy na wyjście. Zabrałem klucze i pieniądze, wyszedłem z domu i pobiegłem w stronę przystanku, który znajdował się kilka kilometrów od mojego domu. Po drugiej stronie drogi na chodniku zauważyłem Hipisa, obok niego stał siwy z klawym wąsem pod nosem facet. Na kilometr było u niego wyczuć i zauważyć "Aurę złości". Tym jaki miał wzrok, jak na obcych patrzył, wzrokiem zabijał- prawie dosłownie. A co do oczu- miał je zielone. Oczy kocie, które goniły psa, zamiast uciekać przed nim. Zwierzę chciało uciec, ale on nic nie umiał prócz uciec wzrokiem. Usta waćpan miał zakute brodą, byłą siwa- nijaka. Ciągle krzywił usta budując grymasy, ręce miał w kieszeni- w kożuchu mimo iż był początek lata.
Umiał ruszać brwiami niewiarygodnie- rzecze. A ten rym sam nie wiem skąd się wziął w mej opiece? Bardzo się dziwiłem tymi "myślami"mymi. Nim zauważyłem byłem już na przystanku, a po kilku sekundach przyjechał. Wsiadłem podszedłem dom kierowcy i zakupiłem dwa bilety. Drogą wpatrywałem się w bloki, hotele i domy, które były prawie wszystkie w barwie pomarańczy lub brzoskwini, było parę odmieńców, ale na prawdę mało. Nagle zamiast biblioteki  zauważyłem ogromny most, bez rzeki, jeziora- jak zwykle są zbudowane. Był cały ze złota, a miejscami z miedzi, widok był niewiarygodny. Przetarłem oczy i most zniknął.

_________________________________________________________________________________
Przepraszam Was, że nie dodałam w piątek rozdziału- nie miałam czasu, następny będzie już punktualnie.
Dziękuję Wam za te ponad 300 wyświetleń- będzie bonus, ale w osobnym poście:)



wtorek, 16 lipca 2013

Zdecydowałam...

Moi drodzy!!!
Jak po samym tytule można przewidzieć, zdecydowałam. Nie zastanawiałam się nad tym długo nie przedłużając będę mówić bez grudek:
Zdecydowałam iż nie usunę ani nie zawieszę bloga (na razie) ale ograniczę się w ten sposób:
-Rozdział będę dodawać co tydzień we wtorek.
- Być może nie będę w ogóle dodawać aż tak często rozdziałów iż
Może i mam pomysły lecz zero chęci, żadnego zapału. Nie mam do tego motywacji.
Gdyby nie Paulina to bym zawiesiła bloga, więc bardzo jestem jej wdzięczna, przekonała mnie iż nie muszę rezygnować z pisania bloga tylko dlatego, że nie jest w miarę często odwiedzany. Więc jej bardzo gorąco dziękuję i dlatego coś dla niej przygotowałam:)

 PS. Rozdział 8 dodam w piątek!

piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 7 "Nowy..."

8.06 (Ósmy Maj)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stał...listonosz, tak. . . W drzwiach stał tylko listonosz. Tak się zamyśliłem, że nie odezwałem się ani słowem do niego. A dostawca listów patrzył na mnie z poniżeniem i zaczął machać mi ręką przed oczami. Ale ja nadal myślałem i myślałem. . . Po dłuższej chili się ocknąłem.
-Dzień dobry!- Wykrzyknąłem z nienacka.
-Yyy... Przyniosłem tutaj paczkę dla pani Lynch, zawołasz ją?-Powiedział znudzony niski mężczyzna
-Chyba, że ty nią jesteś???- Rzekł po czym wybuchnął głośnym śmiechem. Trzeba przyznać, że nie lubi tego zawodu, nie licząc tego nabijania się z odbiorców, to mu sprawia największą radość, ale czy drugim osobom również? W tym samym momencie kiedy on się chichrał ja poszedłem po mamę zamykając drzwi.
Pomyślałem, że mama jest w kuchni, więc szybkim krokiem skierowałem się w owym kierunku.
Gdy przekroczyłem próg kuchni zobaczyłem mamę, która miała całą czerwoną, zakrwawioną dłoń, łokieć oraz kolano. Podszedłem do niej bliżej chwyciłem ją za drugą rękę.
-Co się stało?-Zapytałem z przerażeniem. Trzeba przyznać, że jej ręka wyglądała potwornie, nie miałem wątpliwości co do oparzenia, nie czekając aż mi odpowie powiedziałem wyciszonym głosem "Dzwonię po pogotowie"
-Nie trzeba. . . Dam sobie radę. . .Ał..-Jęknęła i zaczęła powoli, dyskretnie, tak abym nie zauważył, co jej się oczywiście nie udało zamykać oczy.
-Nie zgadzam się-Odezwałem się po czym wybiegłem z pokoju potykając się o kolejny kamyk. Podniosłem go, był on brązowy z lekką nutką czarnego koloru. Kamień schowałem do kieszeni w dżinsach i podbiegłem do pokoju po telefon, po czym wykręciłem numer: 112.
Pogrążyłem się w rozmowie. Zupełnie zapomniałem o listonoszu i wizycie Leny.
Gdy zauważyłem  pogotowie obok naszego domu, szybko otworzyłem drzwi.
-Co tak długo??-Syknął z wyrzutem dostawca, po czym zauważył ratowników wchodzących do domu.
-Co się stało?-Spytał się ratowników, ale oni nie odezwali się ani słowem, tylko weszli do domu,a potem do kuchni. A on sobie tak po prostu poszedł, człowiek bez serca.
Ja również poszedłem za nimi- ratownikami. W tej samej chwili przypomniałem sobie o wizycie Leny. Szybko wykręciłem jej numer... Nie odbierała. Poddałem się i spytałem ratowników czy będzie konieczne zabranie mamy do szpitala i czy poparzenie jest poważne.
Niestety usłyszałem dwie, a nawet trzy negatywne odpowiedzi:
-Będzie konieczne zabranie pańskiej matki do szpitala, ponieważ poparzenia są poważne. Nie możesz również pojechać z nami, z wielu powodów, a między innymi, dlatego że sam byłeś chory. Będziesz mógł odwiedzić panią Lynch  dopiero jutro, albo i nawet później.
Nie dali mi szansy na kolejne pytanie, ponieważ wyszli z domu.
Gdy już odjechali w furtce pojawiła się, nie kto inny jak Lena.
Była ona ubrana w najzwyklejsze dżinsy,biały t-shirt i również białe baletki.

Nie lubiła się najwyraźniej wyróżniać. Jej styl polegał na... Zwykłych ubraniach, nie widziałem jej jeszcze nigdy w jaskrawych, kolorowych ubraniach, choć nie mówię, że ich w ogóle nie ma. Przez to wszyscy ją obgadują, no cóż takie jest już życie, czyli pełne nieszczęść, upokorzeń i braku empatii.
-Co się stało?-Spytała.Widocznie wiedząc iż było tutaj pogotowie.
-Moja mama. . .
-Współszuję-Wypowiedziała ten wyraz z empatią, przynajmniej mi się tak wydawało.
-Znaczy współczuję, przepraszam.- Poprawiła.
-Nic się nie. . .
-Wiem jak to jest. . .-Znów przerwała.
-Jak to wiesz?-Zadałem pytanie z niedowierzaniem.
-No wież jak miałem pięć lat zmarła mi mama.
-Trudno Ci musiało być, ale moja mama nie zmarła, tylko się poparzyła. A poparzyła to trochę za lekko powiedziane.-Wypowiedziałem ostatnie słowa ze smutkiem.
-Wież co. . .Ja może zostawię Cię samego.-Wręczyła mi zeszyty i odeszła.
Zamknąłem drzwi frontowe i wszedłem do swojego pokoju w celu przepisania zeszytów.
&
9.06 (Dziewiąty Maj)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Właśnie się obudziłem, była godzina 9:00. Wstałem z łóżka, wyszedłem z pokoju i wszedłem do łazienki.
Gdy powróciłem do pokoju ubrałem na siebie czarne dżinsy, białą bluzkę z napisem
I ♥ Rock
i szare skarpetki.
Postanowiłem zadzwonić do Leny aby do mnie przyszła żebym mógł jej oddać zeszyty i by udzieliła mi korepetycji.
Gdy już chciałem nacisnąć zieloną słuchawkę...

Ktoś próbował do mnie zadzwonić.Odebrałem.
-Dzień dobry,  czy przy telefonie pan Ross Lynch?-Odezwał się gruby męski głos, nie wiedziałem co powiedzieć, nie wiedziałem kto to był, co ode mnie chciał i kim był ale postanowiłem nie kończyć rozmowy.
-Tak.
-Chciałbym Cię poinformować,  że możesz przyjechać do swojej mamy. . .Yyy. . . Dzisiaj od godziny 14:00 do 18:00. Czy mógłbyś przyjechać???
-Tak, jasne tylko, że. . . Do którego szpitala?
-Tego obok centrum na bocznej ulicy Pokojowej (wymyślona ulica).
-Dobrze, Dziękuję. Do widzenia!
-Do widzenia.
Było kilkanaście minut po godzinie 9:00 więc chyba zdążę jeszcze zaprosić Lenę.
Ponownie wykręciłem numer od Leny. Po jednym sygnale odebrała.
-Przyjdź do mnie o 10:00. Cześć!- Zwinąłem się, bo miałem mało kasy na komie.
-Dobra.-Odpowiedziała smutnym głosem.
A ja wyłączyłem się i położyłem telefon na biurku.
&
Właśnie usłyszałem dzwonek do drzwi, zszedłem na dół po schodach i otworzyłem je był w nich listonosz, znowu.
-Bierz tą paczkę i tam podpisz.
-Dobra, ale czy mama nie powinna tego podpisać?
-Tak powinna, ale ja nie chce dostać ochrzanu od szefa, więc napisz po prostu "Lynch".-Po tych słowach zabrałem paczkę do rąk położyłem ją na ziemi w przedpokoju i podpisałem papiery.
Dzięki. Do widzenia.-Powiedział, po czym pobiegł do swojego auta. Gdy dostawca trzasnął drzwiami w tym samym momencie Lena była już przy furtce mojego domu.
Zadzwoniła na domofon, ja jej otworzyłem, a ona weszła do środka.
-Cześć-Powiedziała.
-No cześć. Proszę.-Odpowiedziałem i podałem jej reklamówkę z  zeszytami.
-Tak szybko odpisałeś?
-Tak, w końcu mam cały dzień wolny i nie mogę wychodzić na dwór.
-Dobra, to mamy mniej roboty.
-Można tak powiedzieć.- Lekko się zaśmiałem.
-No. . .-Dołączyła do mnie.
-To chodźmy na górę!-Po tych słowach poszliśmy po schodach do mojego pokoju.
-Fajny pokój!
-Dzięki. Ma już 4 lata odkąd go odnowili mi rodzice, a dokładniej tata. Był architektem i prowadził własną firmę budowlaną.
-Jak to był?
-Porzucił nas, mnie, mamę i resztę rodzeństwa.
-To czemu oni nie są z tobą?
-Wyjechali z L.A.
-Aha, chyba zadaje za dużo pytań.
-Trochę
-Dobra teraz nauka. . .
&
Była 12:00, Lena poduczyła mnie geometrii w przestrzeni, ale nie trygonometrii. Z tym nie umiałem sobie poradzić, głównie z tego powodu, że nie mogłem się doczekać wizyty mamy w szpitalu. Miałęm mętlik w głowie.
-Dobra Ross, ja się poddaje, więcej Cię nie nauczę. . .-Szepnęła
-Ale jak to?
-Jesteś jakiś rozkojarzony i nie dam rady.
-Dobra ale i tak dzięki.
-Słuchaj teraz powiem Ci coś co Ci się pewnie spodoba i coś co Ci się nie spodoba, co pierwsze?
-Złą wiadomość.
-Do naszej szkoły przeszedł nowy uczeń Noach Cantineo, bardzo się zdziwiłam, ponieważ jest koniec roku szkolnego, a on jest w Twoim wieku. Tricki to twoja dziewczyna, tak?



-Nom. . .
-Widziałam, jak ona z nim flirtowała i się całowali.
-Co?-Krzyknąłem, zabolało mnie, ale chciałem dowiedzieć się o drugiej wiadomości- tej pozytywnej.
-To powiedzieć to drugą?
-Nawijaj!
-Dobrze, nie gorączkuj się tak. Więc w szkole mieliśmy apel, wyłącznie dla trzecioklasistów i drugoklasistów. Przyjechali do nas Kevina Kopelow i Heatha Seiferta. Opowiadali oni nam, że mają w planach stworzyć, a raczej zatrudnić aktorów do serialu który będzie się nazywał "Austin i Ally" będzie on emitowany na kanale disney channel. A i wtedy domyśliłam się dlaczego Noach przyjechał tutaj- Po rolę, którą z pewnością dostanie, ponieważ Tricki mu załatwi. a co do kastingów odbędą się 20 Czerwca, ale "oni" będą wybierać piosenkę, scenkę jaką się zaśpiewa lub zagra, albo i obie rzeczy. Zgłosić Cię?
-Tak, Dzięki. A ty bierzesz udział?
-NIE, ja nie biorę. Głównie dlatego, że dyrektorka mówiła iż Tricki nie będzie brała udziału w kastingach, pewnie domyślasz się z jakiego powodu? 
-Ma już tę rolę!!!Tak?
-Nie, tego akurat nie mówiła, ale wszyscy tak mówią.
-Aha, szkoda, że się nie zgłosisz.
-A i jeszcze jedno, ten kto dostanie jakąś role to się musi przeprowadzić do Miami, a tam będzie miał zapewnione liceum dla aktorów, piosenkarzy i tancerzy. Tutaj jest wszystko napisane.-Wręczyła mi kartkę na której widniał tłustym drukiem napis "AUSTIN & ALLY"
-Aha, ale z rodzicami?
-Nie wiem, ale chyba nie.
-Aha.-Nie wiem czy się zapisać czy nie. Bo nie chcę zostawić tutaj mamy zostawić samej. Chyba że zadzwonię po Rydel. 
-To ja już pójdę.
-Cześć, Dzięki za pomoc i za. . .
-Nie ma za co- Przerwała po raz kolejny.
Gdy odeszła, ja zacząłem się szykować na wizytę.

 _________________________________________________________________________________

 Sorry, że tak późno, ale niedawno wstałam i musiałam pomóc mamie piec ciasta. Ten rozdział bardzo długi, jak na moje możliwości. Specjalnie jest taki długi, bo chcę żeby już wszystko po woli się złączyło w jedną całość. Nie wiem jak się Wam podoba, proszę komentujcie. Komentarze można dodawać bez zalogowania, jako anonim. A reakcje również.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Wątpliwości

Słuchajcie moi drodzy!
Zacznę dość nietypowo. . .
Nie wiem co mam myśleć. Wiem, że opublikowałam dopiero kilka postów. . . Ale zastanawiam się nad zamknięciem bloga. Chodzi o to, że gdy wchodzę na panel mojego bloga, tak sobie patrzę na statystyki, czuję niby szczęście, że weszło na bloga w ciągu jednego dnia kilka osób, a niekiedy nawet kilkanaście. Ale gdy chcę napisać kolejny rozdział, tak sobie patrzę na to wszystko i patrzę sobie, parzę i tak patrzę zauważyłam dwa komentarze od anonimka- ucieszyłam się. Ale gdy tak wchodziłam codziennie, dzień za dniem- nic, pustka, ani jednego więcej. Myślałam, że coś się zmieni- czekałam i czekałam, ale nic, straciłam dawny zapał, entuzjazm. Nawet jeden komentarz poprawił by mi "humor", wenę i zapał. Lecz tego jednego komentarza nie ujrzałam. Gdy się rozglądałam po innych blogach. Gdy na przykład weszłam sobie na pewnego bloga (nie będę wymieniać na którego) miał on dwa posty. A przy każdym 20 komentarzy. To było jeszcze przed otworzeniem mojego. Wiem, że to zabrzmi chamsko, jak wszystko, ale myślałam, że przynajmniej jedna dziesiąta tego pojawi się na którymś z moich postów (czyli dwa). Ale zawiodłam się. Nie wiem co zrobię, ale dodam 6, 7 i 8 rozdział, a potem jeszcze wszystko przemyślę i zobaczę co zrobię. . . To na tyle i dziękuję Wam wszystkim którzy wchodzili na bloga! 

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 5 " Konsekwencje bywają nie tylko bolesne"


 02.06 (Drugi Czerwiec)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Gdy się odwróciłem niczego nie zauważyłem za mną... Tylko jakąś malutką dziewczynkę, 6, a może 5 letnią o ogromnych piwnych oczach, śniadej cerze i gęstych rudych, kręconych włosach. Nagle dziewczynka stanęła, odwróciła się w moją stronę i zaczęła mi machać, wtedy zauważyłem, że ma mnóstwo piegów.
Po chwili przestała wykonywać ruchy ręką i zaczęła szybko uciekać. Chyba przede mną. Chciałem za nią pobiec ale nie umiałem, coś mnie trzymało. Coś co było niewidoczne. Ale co???
&
Obudziłem się, zastanawiając co miały znaczyć te sny. Dlaczego ta dziewczynka się na mnie obraziła, jaka siłą mi nie pozwalała niektórych rzeczy, czemu??? Czułem się jeszcze gorzej niż rano. Po chwili do "pokoju szpitalnego" wszedł mężczyzna w białym fartuchu i spodniach tego samego koloru- bieli. Był to oczywiście lekarz. 
- Dzień dobry.-Zaczął.
-Dzień dobry.
-Czy mógłbym Tobie zadać kilka pytań?
-Jasne.
-Więc tak...Twoja mama mówiła iż dzisiaj rano miałeś bardzo wysoką gorączkę- 42 stopie. Jak przyjechałeś do szpitala  zmierzyliśmy Ci gorączkę- wynosiła 41, Jak się teraz czujesz???
-Yyy... Trochę lepiej- Skłamałem. Ale doktor zauważył, że nie mówiłem prawdy, miał w tym spore doświadczenie.
-Widzę, że to nie prawda, ale zadam Ci kolejne pytanie...- Zrobiło mi się wstyd, nie wiedziałem co mam powiedzieć i czekałem na kolejne pytanie.
-Twoja mama również mówiła, że, w kuchni zauważyła nie posprzątane łupiny z ziemniaków, a więc ile ich zjadłeś?- Zacząłem się robić cały czerwony z nerwów i ze wstydu, który ciągle wzrastał. Zrozumiałem, że zachowywałem się jak dziesięciolatek, Bałem się odpowiedzieć i wiedziałem, że następne pytanie będzie brzmiało "dlaczego?". Jednak się przełamałem.
-Dwa.- Wy powiedziałem bardzo cicho, krótko i niepewnie.
-Dobrze, widzę, że żałujesz tego i boisz się mojego kolejnego pytania, więc Ci go nie zadam. Czasami pomyśl nad konsekwencjami. Gorączka mogła wypalić Ci całe białko w organizmie, mózg to też białko.  Trochę się go pozbyłeś, ciesz się, że żyjesz i że masz taką opiekuńczą, kochającą Cię matkę. Gdyby nie zadzwoniła po pogotowie prawdopodobnie nie należałbyś już do żywych.- Po skończonej przemowie grzecznie dodał.- Do widzenia!!!- Tak było mi wstyd gdy to mówił, cieszyłem się, że mam taką mamę i, że doktor nie zadał najbardziej trudnego do odpowiedzenia pytania. Rozumiał to, miał przecież dużo takich przypadków.
&
07.06. ( Siódmy Czerwiec)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Była środa, ten dzień w którym wypisano mnie ze szpitala. Byłem już w domu w swoim pokoju, uszczęśliwiony tym, że nie muszę spać już na białej pościeli w białym pokoju z białymi drzwiami, oknami, firanami, zasłonami, białymi płytkami i białym wszystkim oprócz jedzenia, chociaż nie... Niektóre było koloru białego. Patrzałem na czerwone ściany mego pokoju, na Dębowe meble i na pomarańczową kołdrę i poduszkę. Nie wierzyłem,że przeżyłem, że tu leże na kołderze...Nie no przesadziłem, za dużo tych rymów!!!
Wszak że zmieszałem się tym wszystkim. Z jednej strony mam kochającą mnie mamę, labę od szkoły, ale z drugiej poczucie winy, wstyd. Jestem jak małe dziecko nie rozumiejące niczego, ale to niczego, robiące wszystko byle nie ponieść konsekwencji tego, że się odmówiło pomocy, choć ona  byłą na wyciągnięcie ręki, a nawet bliżej.
Zrozumiałem te zdanie które niegdyś panie w podstawówce powtarzały niemal codziennie:
"Lepiej ponieść mniejsze konsekwencję w tajże chwili, niż kombinować i ponieść jeszcze większe niż mogły by one być"
Takie proste słowa, a znaczące tak wiele.



_______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Króciutki rozdział, znowu, ale nadrobię to 7.

piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 4 " Siła, która..."

   ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

W pewnej chwili wiedząc co mnie czeka (wymioty) ledwo wybiegłem z pokoju i wbiegłem do łazienki  jakimś cudem nie dowalając do ścian, podszedłem do ubikacji i zwymiotowałem, poczułem się trochę lepiej. Ale niestety tylko przez chwilę... W łazience siedziałem około 20 minut, gdy wyszedłem z niej mama stała obok trzymając łupiny w ręku jednocześnie tupiąc nogą.
- Ross!!!-Krzyknęła.- Po co strugałeś ziemniaki???-Matka widząc, że ledwo trzymam się na nogach i jestem  blady jak ściana mruknęła pod nosem.- Ile ich zjadłeś???- Nie byłem w stanie nic powiedzieć, więc chwyciła mnie za czoło swoją prawa ręką
-Teraz to już nie ważne...-zaprowadziła mnie do pokoju i poszła po termometr, po chwili przyszła wraz z termometrem w ręku.- Bierz...! Zmierz sobie gorączkę, ja zaraz przyjdę-Wyszła z pokoju, a mi zaczęły się powoli zamykać powieki i zasnąłem... 
 &
Obudziłem się w pokoju całym pomalowanym na kolor jasny niebieski, lecz na jednej ścianie, która była pusta była widoczna tapeta na której była również wielka, niebieska róża.

W pokoju  znajdował się wielki obraz znajdujący się na przeciwko łóżka





Był on taki realistyczny, że aż chciało się go dotknąć... Podszedłem więc do niego i uczyniłem to.
&

Nie wierzyłem własnym oczom- byłem w tym miejscu co na obrazie-wiedziałem, że to sen, ale nie chciałem się z niego budzić. Szedłem dróżką podziwiając uroki przepięknej okolicy. Nagle stanąłem w miejscu, zauważyłem jakiś cień za mną, chciałem się odwrócić, ale nie mogłem- Jakaś siła nie dawała mi się obrócić o 180 stopni dopiero po dłuższej chwili.
&

Obudziłem się, tym razem na prawdę zobaczyłem, że obok mnie siedzi mama i mirzy mi temperaturę, próbowałem się odsunąć, wstać- nie potrafiłem się ruszyć. Matka zauważyła, że wstałem i również, że termometr wskazał temperaturę - 42 stopnie.
Mamie zaczęły lać się strumieniami łzy z oczu, wybiegła z pokoju, chyba po komórkę i słyszałem jak coś mówiła. Po kilku minutach usłyszałem dźwięk karetki, a potem dzwonka. Do pokoju weszły 3 osoby z noszami oraz mama, zabrali mnie na nie i wyszli z domu wraz z mamą.
Znów pogrążyłem się we śnie...

_________________________________________________________________________________

Rozdział jest krótki, ale wynagrodzę to Wam i dodam piąty trochę wcześniej niż powinnam... Na razie wciąż nie ma jeszcze Laury, ale pojawi się... Albo w 5 albo w 6 albo w 7 rozdziale, W jakim??? Sami zobaczycie, a może raczej przeczytacie!
=lekka poprawka=

wtorek, 2 lipca 2013

Rozdział 6 "Jabłka są takie same, ale i różne"

8.06 ( Ósmy Maj)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Dzisiaj w nocy spałem już w domu. Czułem się znacznie lepiej, mimo iż bolała mnie jeszcze strasznie głowa. Obudziłem się o 10.00 i leżałem w łóżku zastanawiając się wciąż, co miał znaczyć ten sen. ale czemu wierzę w przeznaczenie snów?
&
Miałem 13 lat, pewnej nocy przyśnił mi się sen...

(SEN)
Byłem w wielkim sadzie, wszędzie rosły jabłonie, nie wiedziałem, gdzie i co jest.
widziałem tylko nie dużą gruszę pod którą siedziała taka sama dziewczynka, co śniła mi się w ów "szpitalnym śnie".  Szybką się zaprzyjaźniliśmy.
&
Sen śnił mi się w wakacje. Kilka dni przed rozmową rodziców ze mną. Powiedzieli mi wtedy, że się przeprowadzamy do L.A. Gdy byłem w szkole nikt nie powiedział mi nawet zwykłego "Cześć", nikt się nie przedstawił. Tą miejsce było mi obce, aż zauważyłem dziewczynę, chyba w moim wieku, byłą ona brunetką o kocich oczach. Podeszłą do mnie grzecznie się przywitała, pokazała szkołę. Zaprzyjaźniliśmy się. Miła na imię Polly.
Wtedy przyśnił mi się kolejny sen...

(SEN)
Byłem w ów sadzie, szedłem i szedłem w poszukiwaniu gruszy, pod którą zawsze, była dziewczynka, przy najmniej gdy byłem w sadzie. Wszędzie były tylko jabłonie, grusza znikła, a wraz z nią dziewczynka. W pewnym momencie podszedł do mnie drwal i rzekł " Gruszę wycięto wczoraj".
Gdy tylko to usłyszałem zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem. Nie umiałem się ruszyć, popatrzałem na swoje nogi, ale ich nie ujrzałem, zamiast nich miałem na sobie korę, a zamiast rąk gałęzie, a na nich jabłka, ale nie czerwone, ale zielone, odmiany ginger gold,



a nie pacific rose...




&

Ten sen miał oznaczać to, że Polly przeprowadziła się, a po jej wyjeździe wszyscy mnie za akceptowali, gdy w szkole był "mam talent" można tak powiedzieć, że "wzięli mnie pod swoje skrzydła", ale ja byłem trochę inny...

&

Postanowiłem wziąć sprawy we własne ręce... Ponieść odpowiedzialność za swoje czyny, nadrobić zaległości w szkole w czasie tygodnia " bez szkoły".
Około godziny jedenastej, postanowiłem zadzwonić do Leny, ale gdy tylko wziąłem do ręki komórkę. Stuknąłem się w głowę i krzyknąłem.
-Jaki ja jestem głupi!!!Może i ja mam lekcje, ale oni nie...-Po czym kolejny raz się walnąłem, tym razem nic  nie wypowiedziałem.
&
Była godzina 16:25. Godzina odpowiednia na zadzwonienie, ponieważ o 14:10 kończyliśmy lekcję, a kółka nie są dłużej niż do 16:00, a zwykle maksymalnie dwadzieścia pięć minut idzie się do domu pieszo, a co dopiero autem czy rowerem lub motorem.
Sięgnąłem po telefon, który stał na biurku obok różowego kamyczka. Nie pamiętam żebym położył kamyk obok telefonu, ale to już nie ważne.
Po chwili wykręciłem numer od Leny i czekałem...
Po kilku sygnałach Lena odebrała.
-Halo?
-Cześć! To ja Ross:)
-No cześć Ross, czemu Cię nie było w szkole przez kilka dni?
-Wież yyy...wolałbym o tym teraz nie mówić, ale mam do Ciebie małe pytanie!
-Tak Ross?-Spytała z wielką ciekawością.
-Czy mogłabyś...
-Tak Ross?
-Udzielić mi korepetycji i dać odpisać książki i zeszyty?
-Yyy...T...a....a....ak z wieeeeeeeelk...ą...ą... przy...y...jemnośćią- Parsknęła dziwnym tonem.
-To czy mogłabyś do mnie przyjść na przykład...Yyy... Może dzisiaj?
-Do...do....brze. Za godzinę przyjdę.
-Mieszkam...
-Wiem-Przerwała mi znów wypowiadając to słowo tym dziwnym tonem co wcześniej.
-Cześć Lena...Yyy... Dzięki!-Zakończyłem rozmowę, po czym się rozłączyłem.
&
Była godzina 17.30, czekałem z niecierpliwością na Lenę. W końcu usłyszałem dzwonek do drzwi. Zszedłem na dół...


Słuchaliście nowej piosenki Enej-a, może nie jest aż tak nowa, bo rozdział pisałam już dosyć dawno, ale i tak jest najnowsza z ich wszystkich piosenek!!!

♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Dzisiejszy rozdział trochę dłuższy, ale i tak krótki. Dodałam wcześniej, ponieważ jutro nie mogłabym jutro.
Napisze Wam tutaj zyski tego co robicie. Dzięki za komentarze!!!

Czytasz.- Komentujesz.
Komentujesz.- Mobilizujesz.
Mobilizujesz- Masz częściej rozdziały, więcej wydatowań i mniej szans na zawieszenie, a nawet zamknięcie bloga.

Rozdział 3 "Różowy kamyczek"



02.06. (rano)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
 Podjąłem decyzję, ale czy aby na pewno dobrą??? Wagary nie wchodzą w grę na 100%, o tym bym nawet nie pomyślał! Chociaż kumple wiele razy mnie namawiali. Podjąłem inną decyzję mianowicie . . .
Musiałem wywołać u siebie chorobę, po prostu się rozchorować lub symulować.
Wolałbym symulować niż na prawdę być chory, ale mama by się nie nabrała. Ojciec może by się nabrał na to . . . gdyby był tutaj z nami. Zasmuciłem się, lecz po chwili mi przeszło.
Był tylko jeden mały problem...Jaki??? Taki, że nie wiedziałem jak się rozchorować, ponieważ jeszcze nigdy o tym nie myślałem, a co dopiero próbowałem...Szybko podszedłem do szafy położyłem swoją rękę na górę szafy i przejechałem ręką po jej górnej części w celu znalezienia mojego laptopa. Po kilku minutach t.z. POSZUKIWAŃ, skierowałem się w kierunku drzwi mojego pokoju i pobiegłem do salonu po jakieś krzesło. Po chwili ruszyłem niczym błyskawica z powrotem do pokoju wraz z ciemnobrązowym, dużym krzesłem, niestety nie zauważyłem różowego kamyka o który się potknąłem i zrobiłem koziołka, po czym upadłem na ziemię wraz z krzesłem. Nic mi się nie stało, ale huk był niesamowity. Nagle mama krzyknęła do mnie z innego pokoju:
- Ross, Co ty robisz???
-Nic...- Jak najmilej odpowiedziałem.
-To dlaczego był taki hałas?
-Laptop spadł mi z szafy...Yyy, znaczy wypadł mi z rąk gdy go zdejmowałem z szafy...- Wypowiedziałem nerwowo. Po czym zorientowałem się co powiedziałem.
-ROSS!!!-Mama krzyknęła rozzłoszczona.-Mam nadzieję, że komputer jeszcze działa, ale jeśli nie to masz przerąbane!!! To był nowy komputer dostałeś go miesiąc temu na...
-To jest laptop nie komputer.-Przerwałem mamie- I nic się z nim nie stało bo...Upadł na ... dywan.
-To dlaczego był taki...A dobra już nie ważne, ważne, że działa. I proszę Cię Ross, więcej mi nie przerywaj kiedy mówię coś do Ciebie.
-Dobrze mamo.-Wypowiedziałem bardzo cicho i wziąłem do ręki ów różowy kamyczek przez który było te całe zamieszanie.
Krzesło położyłem obok szafy, wspiąłem się na nie i zobaczyłem, że na szafie nie ma żadnego laptopa.
Tyle się namęczyłem i to wszystko na marne- pomyślałem sobie. Po chwili coś na moim biurku zwróciło moją uwagę,był ta oczywiście poszukiwany przeze mnie ów laptop, który leżał obok różowego kamyczka. Gdy położyłem wtedy kamyk na biurku nie zauważyłem żeby tam był również laptop. Chyba jestem ślepy, jak mogłem tego nie zauważyć. W pewnej chwili wziąłem laptop, uruchomiłem go, włączyłem "Internet Explorer i napisałem te słowa na wyszukiwarce "google"
Zacząłem czytać na głos:
-"umyj włosy, wystaw je do okna, wypij gorąca herbatę i znowu wystaw głowę do okna." Okey, głupie i nie mam tyle czasu. Dalej... "Zjedz całą puszkę lodów ( biegunka zapewniona )" Nie mam lodów, a biegunkę łatwo "wyleczyć" wystarczy wziąć tabletkę i nie jest to zbyt przyjemne, jak każda choroba, ale i tak to jest najNIEprzyjemniejsza choroba, o ile można tak "to" nazwać. Kolejne...(...) Też nie, nie, nie, na 100% nie... "Zjedz kawałek surowego ziemniaka i odczekaj kilka minut (gorączka zapewniona) " To mnie trochę zaciekawiło, ale byłem nie pewny ponieważ o tym sposobie kilka osób napisało " Nie warto ryzykować", " Nie tylko gorączka", " Ten kawałek ziemniaka surowego, to o jeden kawałek surowego ziemniaka za dużo". . .
Tych komentarzy się najbardziej przestraszyłem. Ale postanowiłem zaryzykować.
-Raz kozie śmierć-Wykrzyknąłem z całych moich sił.
Po cichu i na paluszkach zakradłem się od kuchni po czym wszedłem do spiżarki, TAM zwykle trzymamy ziemniaki, a dokładniej w górnej półce na końcu pokoju. Dostajemy je od cioci, która ma wielkie gospodarstwo, co roku do niej jeździmy pomóc im zbierać ziemniaki, a co tydzień żeby pomóc w innych obowiązkach. Otworzyłem drzwiczki półki, wyciągnąłem worek z ziemniakami położyłem go na stół w kuchni i zostawiłem na stoliku dwa- na wszelki wypadek, a worek odniosłem na miejsce. Zatarłem za sobą wszystkie ślady. Z szuflady przy lodówce wyciągnąłem nieduży nożyk przeznaczony właśnie do strugania ziemniaków i kosz jednorazówkę, abym miał do czego dać łupiny z ziemniaków. Ostrugałem jednego ziemniaka i postanowiłem wziąć go do pokoju, ale coś mnie podkusiło żeby ostrugać drugiego ziemniaka i tak się właśnie stało...Do pokoju przyszedłem z obojgiem ziemniaków pokrojonych na plasterki, była godzina ósma, miałem bardzo mało czasu więc postanowiłem jak najszybciej skonsumować "ziemniaczki".
Wziąłem do ręki jeden plaster i powoli przysuwałem go do ust, aż wsadziłem go, Smak surowego nie był aż taki zły więc to nie było aż takie okropne- było na pewno lepsze od grochówki, której nienawidzę.
Postanowiłem poczekać kilka minut aż się pojawia efekty, ale czekałem i czekałem, i co? I nic!!! Postanowiłem spożyć kolejny plaster ziemniaka. I znów czekałem, ale "efektów" nie było.Wziąłem kolejny plaster "zierowca"- tak nazwałem surowego ziemniaka. Ale nadal nic, a nic się nie działo. Pierwszy ziemniak już się że tak powiem "skończył". Zabrałem drugiego ziemniaka i zjadłem go tym razem w całości i okazałości. A gdy to uczyniłem zaczęło mi się robić nie dobrze, czułem jakby cały świat się bujał w lewo i w prawo, w lewo i w prawo, w lewo i w prawo, w lewo i... Zaczęła mnie boleć strasznie głowa...




___________________________________________________________________________
Dzisiejszy rozdział według mnie nabrał trochę akcji i fantazji (czego chyba nie powinien) BYŁ ON DŁUŻSZY OD POPRZEDNICH, Z CZEGO SIĘ BARDZO CIESZĘ, PONIEWAŻ  DŁUGO NAD NIM PRACOWAŁAM I TROCHĘ SIĘ JEDNAK NAMĘCZYŁAM. Nie podoba mi się w nim to, że nabrał takiej charakterystyki " z myśli małego chłopca".Nie wiem jakie jest wasze zdanie, ale czekam na nie... Proszę komentować:)

=LEKKA POPRAWKA=