8.06 (Ósmy Maj)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stał...listonosz, tak. . . W drzwiach stał tylko listonosz. Tak się zamyśliłem, że nie odezwałem się ani słowem do niego. A dostawca listów patrzył na mnie z poniżeniem i zaczął machać mi ręką przed oczami. Ale ja nadal myślałem i myślałem. . . Po dłuższej chili się ocknąłem.
-Dzień dobry!- Wykrzyknąłem z nienacka.
-Yyy... Przyniosłem tutaj paczkę dla pani Lynch, zawołasz ją?-Powiedział znudzony niski mężczyzna
-Chyba, że ty nią jesteś???- Rzekł po czym wybuchnął głośnym śmiechem. Trzeba przyznać, że nie lubi tego zawodu, nie licząc tego nabijania się z odbiorców, to mu sprawia największą radość, ale czy drugim osobom również? W tym samym momencie kiedy on się chichrał ja poszedłem po mamę zamykając drzwi.
Pomyślałem, że mama jest w kuchni, więc szybkim krokiem skierowałem się w owym kierunku.
Gdy przekroczyłem próg kuchni zobaczyłem mamę, która miała całą czerwoną, zakrwawioną dłoń, łokieć oraz kolano. Podszedłem do niej bliżej chwyciłem ją za drugą rękę.
-Co się stało?-Zapytałem z przerażeniem. Trzeba przyznać, że jej ręka wyglądała potwornie, nie miałem wątpliwości co do oparzenia, nie czekając aż mi odpowie powiedziałem wyciszonym głosem "Dzwonię po pogotowie"
-Nie trzeba. . . Dam sobie radę. . .Ał..-Jęknęła i zaczęła powoli, dyskretnie, tak abym nie zauważył, co jej się oczywiście nie udało zamykać oczy.
-Nie zgadzam się-Odezwałem się po czym wybiegłem z pokoju potykając się o kolejny kamyk. Podniosłem go, był on brązowy z lekką nutką czarnego koloru. Kamień schowałem do kieszeni w dżinsach i podbiegłem do pokoju po telefon, po czym wykręciłem numer: 112.
Pogrążyłem się w rozmowie. Zupełnie zapomniałem o listonoszu i wizycie Leny.
Gdy zauważyłem pogotowie obok naszego domu, szybko otworzyłem drzwi.
-Co tak długo??-Syknął z wyrzutem dostawca, po czym zauważył ratowników wchodzących do domu.
-Co się stało?-Spytał się ratowników, ale oni nie odezwali się ani słowem, tylko weszli do domu,a potem do kuchni. A on sobie tak po prostu poszedł, człowiek bez serca.
Ja również poszedłem za nimi- ratownikami. W tej samej chwili przypomniałem sobie o wizycie Leny. Szybko wykręciłem jej numer... Nie odbierała. Poddałem się i spytałem ratowników czy będzie konieczne zabranie mamy do szpitala i czy poparzenie jest poważne.
Niestety usłyszałem dwie, a nawet trzy negatywne odpowiedzi:
-Będzie konieczne zabranie pańskiej matki do szpitala, ponieważ poparzenia są poważne. Nie możesz również pojechać z nami, z wielu powodów, a między innymi, dlatego że sam byłeś chory. Będziesz mógł odwiedzić panią Lynch dopiero jutro, albo i nawet później.
Nie dali mi szansy na kolejne pytanie, ponieważ wyszli z domu.
Gdy już odjechali w furtce pojawiła się, nie kto inny jak Lena.
Była ona ubrana w najzwyklejsze dżinsy,biały t-shirt i również białe baletki.
Nie lubiła się najwyraźniej wyróżniać. Jej styl polegał na... Zwykłych ubraniach, nie widziałem jej jeszcze nigdy w jaskrawych, kolorowych ubraniach, choć nie mówię, że ich w ogóle nie ma. Przez to wszyscy ją obgadują, no cóż takie jest już życie, czyli pełne nieszczęść, upokorzeń i braku empatii.
-Co się stało?-Spytała.Widocznie wiedząc iż było tutaj pogotowie.
-Moja mama. . .
-Współszuję-Wypowiedziała ten wyraz z empatią, przynajmniej mi się tak wydawało.
-Znaczy współczuję, przepraszam.- Poprawiła.
-Nic się nie. . .
-Wiem jak to jest. . .-Znów przerwała.
-Jak to wiesz?-Zadałem pytanie z niedowierzaniem.
-No wież jak miałem pięć lat zmarła mi mama.
-Trudno Ci musiało być, ale moja mama nie zmarła, tylko się poparzyła. A poparzyła to trochę za lekko powiedziane.-Wypowiedziałem ostatnie słowa ze smutkiem.
-Wież co. . .Ja może zostawię Cię samego.-Wręczyła mi zeszyty i odeszła.
Zamknąłem drzwi frontowe i wszedłem do swojego pokoju w celu przepisania zeszytów.
&
9.06 (Dziewiąty Maj)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Właśnie się obudziłem, była godzina 9:00. Wstałem z łóżka, wyszedłem z pokoju i wszedłem do łazienki.
Gdy powróciłem do pokoju ubrałem na siebie czarne dżinsy, białą bluzkę z napisem
I ♥ Rock
i szare skarpetki.
Postanowiłem zadzwonić do Leny aby do mnie przyszła żebym mógł jej oddać zeszyty i by udzieliła mi korepetycji.
Gdy już chciałem nacisnąć zieloną słuchawkę...
Ktoś próbował do mnie zadzwonić.Odebrałem.
-Dzień dobry, czy przy telefonie pan Ross Lynch?-Odezwał się gruby męski głos, nie wiedziałem co powiedzieć, nie wiedziałem kto to był, co ode mnie chciał i kim był ale postanowiłem nie kończyć rozmowy.
-Tak.
-Chciałbym Cię poinformować, że możesz przyjechać do swojej mamy. . .Yyy. . . Dzisiaj od godziny 14:00 do 18:00. Czy mógłbyś przyjechać???
-Tak, jasne tylko, że. . . Do którego szpitala?
-Tego obok centrum na bocznej ulicy Pokojowej (wymyślona ulica).
-Dobrze, Dziękuję. Do widzenia!
-Do widzenia.
Było kilkanaście minut po godzinie 9:00 więc chyba zdążę jeszcze zaprosić Lenę.
Ponownie wykręciłem numer od Leny. Po jednym sygnale odebrała.
-Przyjdź do mnie o 10:00. Cześć!- Zwinąłem się, bo miałem mało kasy na komie.
-Dobra.-Odpowiedziała smutnym głosem.
A ja wyłączyłem się i położyłem telefon na biurku.
&
Właśnie usłyszałem dzwonek do drzwi, zszedłem na dół po schodach i otworzyłem je był w nich listonosz, znowu.
-Bierz tą paczkę i tam podpisz.
-Dobra, ale czy mama nie powinna tego podpisać?
-Tak powinna, ale ja nie chce dostać ochrzanu od szefa, więc napisz po prostu "Lynch".-Po tych słowach zabrałem paczkę do rąk położyłem ją na ziemi w przedpokoju i podpisałem papiery.
Dzięki. Do widzenia.-Powiedział, po czym pobiegł do swojego auta. Gdy dostawca trzasnął drzwiami w tym samym momencie Lena była już przy furtce mojego domu.
Zadzwoniła na domofon, ja jej otworzyłem, a ona weszła do środka.
-Cześć-Powiedziała.
-No cześć. Proszę.-Odpowiedziałem i podałem jej reklamówkę z zeszytami.
-Tak szybko odpisałeś?
-Tak, w końcu mam cały dzień wolny i nie mogę wychodzić na dwór.
-Dobra, to mamy mniej roboty.
-Można tak powiedzieć.- Lekko się zaśmiałem.
-No. . .-Dołączyła do mnie.
-To chodźmy na górę!-Po tych słowach poszliśmy po schodach do mojego pokoju.
-Fajny pokój!
-Dzięki. Ma już 4 lata odkąd go odnowili mi rodzice, a dokładniej tata. Był architektem i prowadził własną firmę budowlaną.
-Jak to był?
-Porzucił nas, mnie, mamę i resztę rodzeństwa.
-To czemu oni nie są z tobą?
-Wyjechali z L.A.
-Aha, chyba zadaje za dużo pytań.
-Trochę
-Dobra teraz nauka. . .
&
Była 12:00, Lena poduczyła mnie geometrii w przestrzeni, ale nie trygonometrii. Z tym nie umiałem sobie poradzić, głównie z tego powodu, że nie mogłem się doczekać wizyty mamy w szpitalu. Miałęm mętlik w głowie.
-Dobra Ross, ja się poddaje, więcej Cię nie nauczę. . .-Szepnęła
-Ale jak to?
-Jesteś jakiś rozkojarzony i nie dam rady.
-Dobra ale i tak dzięki.
-Słuchaj teraz powiem Ci coś co Ci się pewnie spodoba i coś co Ci się nie spodoba, co pierwsze?
-Złą wiadomość.
-Do naszej szkoły przeszedł nowy uczeń Noach Cantineo, bardzo się zdziwiłam, ponieważ jest koniec roku szkolnego, a on jest w Twoim wieku. Tricki to twoja dziewczyna, tak?
-Nom. . .
-Widziałam, jak ona z nim flirtowała i się całowali.
-Co?-Krzyknąłem, zabolało mnie, ale chciałem dowiedzieć się o drugiej wiadomości- tej pozytywnej.
-To powiedzieć to drugą?
-Nawijaj!
-Dzień dobry!- Wykrzyknąłem z nienacka.
-Yyy... Przyniosłem tutaj paczkę dla pani Lynch, zawołasz ją?-Powiedział znudzony niski mężczyzna
-Chyba, że ty nią jesteś???- Rzekł po czym wybuchnął głośnym śmiechem. Trzeba przyznać, że nie lubi tego zawodu, nie licząc tego nabijania się z odbiorców, to mu sprawia największą radość, ale czy drugim osobom również? W tym samym momencie kiedy on się chichrał ja poszedłem po mamę zamykając drzwi.
Pomyślałem, że mama jest w kuchni, więc szybkim krokiem skierowałem się w owym kierunku.
Gdy przekroczyłem próg kuchni zobaczyłem mamę, która miała całą czerwoną, zakrwawioną dłoń, łokieć oraz kolano. Podszedłem do niej bliżej chwyciłem ją za drugą rękę.
-Co się stało?-Zapytałem z przerażeniem. Trzeba przyznać, że jej ręka wyglądała potwornie, nie miałem wątpliwości co do oparzenia, nie czekając aż mi odpowie powiedziałem wyciszonym głosem "Dzwonię po pogotowie"
-Nie trzeba. . . Dam sobie radę. . .Ał..-Jęknęła i zaczęła powoli, dyskretnie, tak abym nie zauważył, co jej się oczywiście nie udało zamykać oczy.
-Nie zgadzam się-Odezwałem się po czym wybiegłem z pokoju potykając się o kolejny kamyk. Podniosłem go, był on brązowy z lekką nutką czarnego koloru. Kamień schowałem do kieszeni w dżinsach i podbiegłem do pokoju po telefon, po czym wykręciłem numer: 112.
Pogrążyłem się w rozmowie. Zupełnie zapomniałem o listonoszu i wizycie Leny.
Gdy zauważyłem pogotowie obok naszego domu, szybko otworzyłem drzwi.
-Co tak długo??-Syknął z wyrzutem dostawca, po czym zauważył ratowników wchodzących do domu.
-Co się stało?-Spytał się ratowników, ale oni nie odezwali się ani słowem, tylko weszli do domu,a potem do kuchni. A on sobie tak po prostu poszedł, człowiek bez serca.
Ja również poszedłem za nimi- ratownikami. W tej samej chwili przypomniałem sobie o wizycie Leny. Szybko wykręciłem jej numer... Nie odbierała. Poddałem się i spytałem ratowników czy będzie konieczne zabranie mamy do szpitala i czy poparzenie jest poważne.
Niestety usłyszałem dwie, a nawet trzy negatywne odpowiedzi:
-Będzie konieczne zabranie pańskiej matki do szpitala, ponieważ poparzenia są poważne. Nie możesz również pojechać z nami, z wielu powodów, a między innymi, dlatego że sam byłeś chory. Będziesz mógł odwiedzić panią Lynch dopiero jutro, albo i nawet później.
Nie dali mi szansy na kolejne pytanie, ponieważ wyszli z domu.
Gdy już odjechali w furtce pojawiła się, nie kto inny jak Lena.
Była ona ubrana w najzwyklejsze dżinsy,biały t-shirt i również białe baletki.
Nie lubiła się najwyraźniej wyróżniać. Jej styl polegał na... Zwykłych ubraniach, nie widziałem jej jeszcze nigdy w jaskrawych, kolorowych ubraniach, choć nie mówię, że ich w ogóle nie ma. Przez to wszyscy ją obgadują, no cóż takie jest już życie, czyli pełne nieszczęść, upokorzeń i braku empatii.
-Co się stało?-Spytała.Widocznie wiedząc iż było tutaj pogotowie.
-Moja mama. . .
-Współszuję-Wypowiedziała ten wyraz z empatią, przynajmniej mi się tak wydawało.
-Znaczy współczuję, przepraszam.- Poprawiła.
-Nic się nie. . .
-Wiem jak to jest. . .-Znów przerwała.
-Jak to wiesz?-Zadałem pytanie z niedowierzaniem.
-No wież jak miałem pięć lat zmarła mi mama.
-Trudno Ci musiało być, ale moja mama nie zmarła, tylko się poparzyła. A poparzyła to trochę za lekko powiedziane.-Wypowiedziałem ostatnie słowa ze smutkiem.
-Wież co. . .Ja może zostawię Cię samego.-Wręczyła mi zeszyty i odeszła.
Zamknąłem drzwi frontowe i wszedłem do swojego pokoju w celu przepisania zeszytów.
&
9.06 (Dziewiąty Maj)
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Właśnie się obudziłem, była godzina 9:00. Wstałem z łóżka, wyszedłem z pokoju i wszedłem do łazienki.
Gdy powróciłem do pokoju ubrałem na siebie czarne dżinsy, białą bluzkę z napisem
I ♥ Rock
i szare skarpetki.
Postanowiłem zadzwonić do Leny aby do mnie przyszła żebym mógł jej oddać zeszyty i by udzieliła mi korepetycji.
Gdy już chciałem nacisnąć zieloną słuchawkę...
Ktoś próbował do mnie zadzwonić.Odebrałem.
-Dzień dobry, czy przy telefonie pan Ross Lynch?-Odezwał się gruby męski głos, nie wiedziałem co powiedzieć, nie wiedziałem kto to był, co ode mnie chciał i kim był ale postanowiłem nie kończyć rozmowy.
-Tak.
-Chciałbym Cię poinformować, że możesz przyjechać do swojej mamy. . .Yyy. . . Dzisiaj od godziny 14:00 do 18:00. Czy mógłbyś przyjechać???
-Tak, jasne tylko, że. . . Do którego szpitala?
-Tego obok centrum na bocznej ulicy Pokojowej (wymyślona ulica).
-Dobrze, Dziękuję. Do widzenia!
-Do widzenia.
Było kilkanaście minut po godzinie 9:00 więc chyba zdążę jeszcze zaprosić Lenę.
Ponownie wykręciłem numer od Leny. Po jednym sygnale odebrała.
-Przyjdź do mnie o 10:00. Cześć!- Zwinąłem się, bo miałem mało kasy na komie.
-Dobra.-Odpowiedziała smutnym głosem.
A ja wyłączyłem się i położyłem telefon na biurku.
&
Właśnie usłyszałem dzwonek do drzwi, zszedłem na dół po schodach i otworzyłem je był w nich listonosz, znowu.
-Bierz tą paczkę i tam podpisz.
-Dobra, ale czy mama nie powinna tego podpisać?
-Tak powinna, ale ja nie chce dostać ochrzanu od szefa, więc napisz po prostu "Lynch".-Po tych słowach zabrałem paczkę do rąk położyłem ją na ziemi w przedpokoju i podpisałem papiery.
Dzięki. Do widzenia.-Powiedział, po czym pobiegł do swojego auta. Gdy dostawca trzasnął drzwiami w tym samym momencie Lena była już przy furtce mojego domu.
Zadzwoniła na domofon, ja jej otworzyłem, a ona weszła do środka.
-Cześć-Powiedziała.
-No cześć. Proszę.-Odpowiedziałem i podałem jej reklamówkę z zeszytami.
-Tak szybko odpisałeś?
-Tak, w końcu mam cały dzień wolny i nie mogę wychodzić na dwór.
-Dobra, to mamy mniej roboty.
-Można tak powiedzieć.- Lekko się zaśmiałem.
-No. . .-Dołączyła do mnie.
-To chodźmy na górę!-Po tych słowach poszliśmy po schodach do mojego pokoju.
-Fajny pokój!
-Dzięki. Ma już 4 lata odkąd go odnowili mi rodzice, a dokładniej tata. Był architektem i prowadził własną firmę budowlaną.
-Jak to był?
-Porzucił nas, mnie, mamę i resztę rodzeństwa.
-To czemu oni nie są z tobą?
-Wyjechali z L.A.
-Aha, chyba zadaje za dużo pytań.
-Trochę
-Dobra teraz nauka. . .
&
Była 12:00, Lena poduczyła mnie geometrii w przestrzeni, ale nie trygonometrii. Z tym nie umiałem sobie poradzić, głównie z tego powodu, że nie mogłem się doczekać wizyty mamy w szpitalu. Miałęm mętlik w głowie.
-Dobra Ross, ja się poddaje, więcej Cię nie nauczę. . .-Szepnęła
-Ale jak to?
-Jesteś jakiś rozkojarzony i nie dam rady.
-Dobra ale i tak dzięki.
-Słuchaj teraz powiem Ci coś co Ci się pewnie spodoba i coś co Ci się nie spodoba, co pierwsze?
-Złą wiadomość.
-Do naszej szkoły przeszedł nowy uczeń Noach Cantineo, bardzo się zdziwiłam, ponieważ jest koniec roku szkolnego, a on jest w Twoim wieku. Tricki to twoja dziewczyna, tak?
-Nom. . .
-Widziałam, jak ona z nim flirtowała i się całowali.
-Co?-Krzyknąłem, zabolało mnie, ale chciałem dowiedzieć się o drugiej wiadomości- tej pozytywnej.
-To powiedzieć to drugą?
-Nawijaj!
-Dobrze, nie gorączkuj się tak. Więc w szkole mieliśmy apel, wyłącznie dla trzecioklasistów i drugoklasistów. Przyjechali do nas Kevina Kopelow i Heatha Seiferta. Opowiadali oni nam, że mają w planach stworzyć, a raczej zatrudnić aktorów do serialu który będzie się nazywał "Austin i Ally" będzie on emitowany na kanale disney channel. A i wtedy domyśliłam się dlaczego Noach przyjechał tutaj- Po rolę, którą z pewnością dostanie, ponieważ Tricki mu załatwi. a co do kastingów odbędą się 20 Czerwca, ale "oni" będą wybierać piosenkę, scenkę jaką się zaśpiewa lub zagra, albo i obie rzeczy. Zgłosić Cię?
-Tak, Dzięki. A ty bierzesz udział?
-NIE, ja nie biorę. Głównie dlatego, że dyrektorka mówiła iż Tricki nie będzie brała udziału w kastingach, pewnie domyślasz się z jakiego powodu?
-Ma już tę rolę!!!Tak?
-Nie, tego akurat nie mówiła, ale wszyscy tak mówią.
-Ma już tę rolę!!!Tak?
-Nie, tego akurat nie mówiła, ale wszyscy tak mówią.
-Aha, szkoda, że się nie zgłosisz.
-A i jeszcze jedno, ten kto dostanie jakąś role to się musi przeprowadzić do Miami, a tam będzie miał zapewnione liceum dla aktorów, piosenkarzy i tancerzy. Tutaj jest wszystko napisane.-Wręczyła mi kartkę na której widniał tłustym drukiem napis "AUSTIN & ALLY".
-Aha, ale z rodzicami?
-Nie wiem, ale chyba nie.
-Aha.-Nie wiem czy się zapisać czy nie. Bo nie chcę zostawić tutaj mamy zostawić samej. Chyba że zadzwonię po Rydel.
-To ja już pójdę.
-Cześć, Dzięki za pomoc i za. . .
-Nie ma za co- Przerwała po raz kolejny.
Gdy odeszła, ja zacząłem się szykować na wizytę.
_________________________________________________________________________________
Sorry, że tak późno, ale niedawno wstałam i musiałam pomóc mamie piec ciasta. Ten rozdział bardzo długi, jak na moje możliwości. Specjalnie jest taki długi, bo chcę żeby już wszystko po woli się złączyło w jedną całość. Nie wiem jak się Wam podoba, proszę komentujcie. Komentarze można dodawać bez zalogowania, jako anonim. A reakcje również.
Super rozdział!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Ale super, że Ross pozna Laurę...Chyba... Super masz pomysł!!!
OdpowiedzUsuńDzięki!
Usuń