piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 28 "...Gdy zrobi pierwszy ruch - wygra"

Poprzednio ; (^^)

" Doznała szoku - to co widziała wcześniej miało swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Powinna czuć satysfakcję, pławić się w swojej wygranej rundzie, a może i całej walce.
Szczególnie gdy przez krótki moment wspominała żałosną scenę swojego dawnego przyjaciela przyłapanego - Przez kogo? Właśnie nią.
Jednak nie było to takie łatwe, a przynajmniej dla niej - niegdyś żałosnej, płaczliwej smarkuli. 
Choć kto wie czy nie mającej bytu w jej „odnowionej” wersji?
Zamiast wzdychać nad tym jaka jest beznadziejna powinna cieszyć się ze swojego zwycięstwa.
Ale czemu tego nie robiła?
Gdyby wszystko było takie proste…
Gdyby on nie był tak wysoko postawiony…
Gdyby miała jakieś szanse przeciwko niemu …
Gdyby gdziekolwiek istniała sprawiedliwość…
Te gdybania były ogółem jednym z największych problemów jej całego życia….
Władza, hierarchia, poparcie… Czy wszystko sprawiedliwie rozdzielone? "

Nigdy nic nie było tak, jakby chciała, ale nie było również czasu na dramaty... 

Teraz natomiast musiał się znaleźć na działania, dowody... No właśnie "dowody"... Ich potrzebuje! 
Jej własne doświadczenia nie będą istotne, ale jeśli uda jej się zdobyć dowody popełnionej "zbrodni"... 
Chyba nie musi nawet sobie tego wyobrażać, od dawna miała to zakodowane w głowie.
"Okrutna walka nie zdąży jej pochłonąć do końca, gdy zrobi pierwszy ruch - wygra."
Tak będą o niej mówić, tyle, że w czasie przeszłym - gdy już tego dokona i zajmie miejsce na które zasługuje.  

Ale ile będzie musiało w to włożyć pracy. Nigdy nie miała tak łatwo. 

Kiedyś by być na równi z nim przynajmniej pod względem umiejętności musiała zdzierać z siebie skórę, a i to było niewystarczające. A Bezimienny... Wystarczyło, żeby kiwnął małym paluszkiem, a już przerastał ją o głowę. 
[...] Jasnoskrzydły przezwycieżył pokusę,  Asami nie  potrafiła. 
Jednak nie we wszystkim ją przewyższał.... Istniały dziedziny w których ona górowała - cały czas. Jej głównym atutem była koncentracja, a z nią wiążący się szereg innych i wymagających skupienia umiejętności.  Niestety od dawna ta dziedzina nie była tak znana i bardzo znikoma. 
 Gdy była o wiele młodsza zaczęła odbierać różne wizje. Na początku niewinne szeptania niższych na temat wyższych i sny społeczeństwa. Milczała na ten temat, nie chciała by uważano, że jest chora lub niesprawna. Jednak początku drobne wizje przeobraziły się w okropne, długotrwałe koszmary. Nawiedzały ją każdej nocy i każdego dnia. Nie potrafiła ich kontrolować, swoją drogą do dziś nie umie ich całkowicie od siebie odpędzić.
Z nadzieją, że uda się jej coś z nimi zrobić ponaglała naukę czytania i spędzała w bibliotece niemal całe dnie. Gdy już wychodziła z niej to z obawy przed koszmarami zatapiała się w lekturze. Z czasem zaczęła wypytywać innych subtelnie o problem, z trudem nie zdradzając się. Jednak jak to w życiu bywa podejrzliwość wobec jej osoby wzrosła. Musiała być wtedy bardzo ostrożna . 
Jako dziesięcioletnie dziecko nie była otaczana opieką - nikt nie był. 
"Radź sobie sam" - motto życiowe całego jej świata
W świecie ludzi dopiero poczuła się "ciepło". Poznała wtedy smak rodzinnej "miłości" - oparła się pokusie i zyskała imię. Niemniej jednak jest tu i teraz - bez Ziemskiej rodziny i koniec tematu. 

[..] Jeszcze ułamek sekundy i dotrze do ludzi. 
Śmiech
Radość
- Wali ziemią na kilometr..."- wymamrotała z pogardą. - Choć to chyba dobrze... Nie, to źle... Okropnie. Jeszcze chwila i nie będzie w stanie się skupić i utrzymać bariery. A gdy bariera opadnie, będzie mogła ujrzeć aury. Najważniejszy jest spokój.
"Gniew...." Tak nauczano, nawet po tylu latach nie wybiła całkowicie tego z głowy. Oczywiście tylko w trakcie medytacji. Sama nie wiedziała jak to nazwać. Bo jako jedyna mogła to nazwać. Ale po co nazywać, to co całkowicie nie poznane. 
[...] Była już widoczna, ale nie za bardzo wiedziała, co powiedzieć. Jeden niewłaściwy ruch może przesądzić o wygranej.
- Zgaduję, że chcesz nas zabić, czy może torturować?- Uprzedził ją błękitnooki chłopak. Laura nie potrafiła oderwać wzroku od jego jaskrawo-błękitnej barwy oczu. Tonęła w nich jak w morzu. On także patrzał na nią intensywnie, lecz z gniewem, nie dał sobie oderwać od siebie spojrzenia. Jakby mówił " To na mnie patrz! I bój się mojego wzroku!" Gdy Laura intensywnie skupiła się na zachowaniu równowagi, jej wzrok natrafił na dziewczynie, po czym ponownie zebrał się na chłopaku. 
Chciał ją odgonić od dziewczyny? Jego intencje nie były jasne. 
Nikogo nie były.
- Czas to wyjaśnić. - Odrzekła najbardziej ozięble, jak potrafiła.
- Przeniesiecie nas do jeszcze gorszej dziury? - Wyrzuciła ludzka dziewczyna ze łzami w oczach. Błyskawicznie je otarła i potrząsnęła głową, tak by włosy zakryły jej twarz.
I kolejne wspomnienie. Ziemia, tyle ludzi tak robiło... Tyle ludzi płakało... A jej nie wolno było. uronić ani jednej łzy. Nie rozumiała tego systemu. Czemu ona i cała reszta doskonałych istot  nie mogła okazywać słabości, a ludzi posiadający ją mieli tak wiele mocy...  Zupełnie zapomniała o zadaniu. Ze skupieniem wpatrywała się w pozaplanetarne istoty, ale nie zauważyła nic podejrzanego. Ich moc była na przeciętnym poziomie. I to chyba powinno być podejrzane. 
Widziała, jak niepokój ludzi wzrasta, chłopak chwycił dziewczynę za rękę. Nagle jego aura wzrosła nieznacznie. Asami ze zdumienia otworzyła szerzej oczy. Nie wiedziała, co to znaczy. Nigdy nie czytała o tym, bo nie było takiej książki, a przynajmniej w jej zasięgu. Nagle ją olśniło.
Może dlatego było ich dwóch? Jeden zwiększał moc drugiego. A może szybko się podbudowywali?
- Nic wam jeszcze nie zrobię. - Postanowiła grać w otwarte karty.
- Tak samo, jak twój kolega. Tylko, że on miał nam nic - w ogóle.
Walczył, a to dobrze.Może nie jest tak słaby, jak reszta, dlatego został wybrany. A ta dziewczyna?
- Nie jestem nim, ale jestem w jego sprawie. Musicie tylko powiedzieć, kiedy tutaj był. - Wyrzuciła z oburzeniem.
- Po co ci ta informacja? - Gwałtownie przerwał chłopak
- Dawno go tu nie było.. - Odrzekła dziewczyna z obojętnością na twarzy. 
Kolejna porażka? - pomyślała Asami . W tym czasie ziemska dziewczyna wymieniła z błękitnookim znaczące spojrzenie i kontynuowała:
- Ale niedawno poczułam coś dziwnego, bardzo wtedy osłabłam. 
 Otworzyła się na nią? Czemu? Przecież Ziemianka nie miała żadnych powodów.
- Czemu to mówisz?
- Bo kazałaś, a poza tym nie mam nic do stracenia. Asami zdumiona postawą ziemianki wymamrotała tylko coś, co miało brzmieć jak "aha". Przez moment znikła jej pewność siebie, a w miejsce tego pojawiło się zakłopotanie, oznaka słabości. Ocknęła się i brnęła dalej w rozmowę.
- Wiecie czemu tu jesteście? - Zapytała z dobrze wyćwiczoną pogardą w głosie. - Oczywiście, że nie. Nic nie wiecie, a oceniacie wszystko z góry. Jesteście słabi, ale nie wiem czemu niby tacy wartościowi. Ja w kilka tygodni zdołałam nauczyć się waszego slangu, a wy... Za kogo się uważacie?
Nie chciała zejść na ten tor, ale oni ją zmusili, swoją bezradnością i obojętnością. Mimo iż parę sekund temu podziwiała ich za to, nie miała prawa tego robić. Każdy musiał znać swoje miejsce, a ona zsuwała się coraz niżej. Jej własne obelgi podniosły ją na duchu, czuła dumę. Czemu zawsze ponosiła porażki? Przez okazywanie swojej słabości. Gdy zyskała imię będąc na Ziemi,wszystko obróciło się przeciw niej. Mogła być wysoko, gdyby nie to. Może bezimienny miał od początku miał rację. Zawsze jej powtarzał "Bierz, co masz, nawet jeśli nie możesz."
I ni z gruszki ni z pietruszki ukazał jej się jego obraz przed oczyma. Niemożliwe! Kolejna wizja? Zwinnie i szybko przygwoździł ją do ściany, tak, że nie umiała się wyrwać z jego uścisku.
- Co robisz? - Przysięgła sobie, że za cenę życie będzie go teraz zabijać wzrokiem.
- To chyba mnie przysługuję te pytanie. - Może nie za cenę życia.
- Okej, okej. Tylko mnie puść. - Uśmiechnęła się zawadiacko, po czym z zakłopotaniem spojrzała na ludzi. Nie reagują. O co chodzi?
- Chyba sobie kpisz. Żebyś znowu mnie tak urządziła? - Wskazał na swoją durną osobę. - Możesz przecież mówić.
- Co z nimi zrobiłeś? - Asami spytała z wyrzutem ignorując wcześniejszy temat.
- Zamknij się wreszcie i wskakuj do wora.
- Aha... Czyli faktycznie jesteś coś nie ten tego umysłowo. I tak na marginesie, jakiego wora? Asami nie zamierzała jeszcze kończyć swojej wypowiedzi, ale znowu została zepchnięta. Gdzieś... 
To była ostatnia rzecz jaką zapamiętała
[..] Powoli powieki Asami odsłoniły ciemne oczy. Pierwszym, co ujrzała był bezimienny... Czyli to nie koszmar, nie wizja, nie śmierć, ale jeszcze gorzej - ON.
Już szykowała się do skoku na niego i rozwalenia mu tego tępego pół mózgu, choć kto wie, czy przypadkiem nie ma tam niczego.
- Spokojnie i tak nie możesz się ruszać, z wyjątkiem powiek i nosa. Ale nie martw się, nie jesteś sama. - Skinął na dwa przeciwległe łóżka. Styl tych łóżek zupełnie nie przypominał tego tandetnego na jej planecie. Były zupełnie przeciętne, takie jak... Na Ziemi. Ale przecież to niemożliwe, leży ona miliardy lat świetlnych od ich Bezimiennej Planety. Wyprawa zajęłaby co najmniej godzinę. Spróbowała otworzyć usta, ale czuła jakby były one czymś zaklejone.
- A no i mówić też nie możesz. - Chciała posłać mu jedną z jej najgroźniejszych min, a tu ci niespodzianka. Przecież nie umie się ruszać.
- Chyba, że ładnie poprosisz. Oj przepraszam, przecież nie możesz mówić...
Debil, to właśnie słowo najbardziej do niego pasowało. Jakby miał dostać imię to właśnie takie byłoby dla niego idealne. 
[...] Zaraz... Skoro nie umie się ruszać, to musi to być kogoś sprawka, a aby rzucić taki czar trzeba na prawdę dużo koncentracji. Co prawda bezimienny może nie działać sam, ale warto spróbować. Jakoś zaczerpnęła powietrza przez nos, zamknęła oczy. Wyobraziła sobie samą siebie leżącą na łóżku, ujrzała swoje wnętrze, wyszukała nerwów. Po chwili namysłu, od czego zacząć skupiła swoją uwagę na serdecznym u jej prawej ręki. Jednak nagle coś jej przeszkodziło. Ponownie otworzyła oczy, jednak natrafiła na pewną zmianę. Potrafiła już ruszać ustami, co zauważyła po pierwszym od przebudzenia wdechu wykonanym przez usta.
- Nie jestem w te klocki dobry, sama o tym dobrze wiesz. Myślałem jednak, że jesteś słabsza.
- Nie nazywaj mnie tak! – Zareagowała niemal błyskawicznie. Słaba, słaba, słaba… Przecież ona o tym wie, wystarczająco dużo razy jej to wmawiano.

- Okej, tylko musisz mnie wysłuchać. W sumie nie musisz, ale moje miłosierdzie ci na to pozwala.
- Już lepiej zakuj mnie w kajdany i wrzuć do lochu.
- Z tego, co się orientuje wywnioskowałem, że nie mają tu takiego czegoś. Ale nie martw się, zawsze można skorzystać z szerokich ofert szafy. – Uśmiechnął się zawadiacko, ale jeśli dobrze się przyjrzała z błyskiem w oku. Pieprzony idiota…
- Dawaj, ja się ciebie nie boję.
- A… Wiesz o, co chodziło z tym worem? Zapewne nie pamiętasz naszego przepięknego dzieciństwa. – Asami uniosła jedną brew. – Trudno jest utrzymać cię w bezruchu. – Skrzywił się po czym kontynuował. – Kiedyś stosowaliśmy różne zamienniki słów. Pamiętasz znaczenie słowa Ziemia?
- Jakim cudem? – Asami nie ukrywała już zdziwienia.
 – Po co mnie tu przywlekłeś? – Asami przewróciła oczami.
– Nie jesteś tu sama. Są jeszcze ludzie.
– No, na Ziemi raczej są ludzie. – Powtórnie uniosła brew. – Nie mam ochoty na żarty, to był ostatni, a teraz daj mi coś powiedzieć. Mój spokój się ulotnił, tak jak twój mózg. 
- Mam do ciebie jedną sprawę. 
- Nie mam zamiaru wciągać się w twoje gierki. Jeśli myślisz, że... - język ugrzązł jej w gardle, czuła, że coś blokuje ją od środka. Równie nagle powróciła jej zdolność ruchu, w ułamku sekundy wygięła się w pół, a z jej ust zaczęła cieknąć krew.
- Jeśli myślisz, że jestem takim idiotą, że ci uwierzę, to na prawdę bardzo się mylisz.  Wież coś, czego nikt nie powinien i dlatego mi pomożesz. 
- Wal się! - Krzyknęła wypluwając ślinę zmieszaną z krwią, zaczęła się dławić. Nie będzie mu się podporządkowywała, nie jest jakimś durnym niewolnikiem. Jak on w ogóle może? Tyle lat się przyjaźnili. Mimo iż nie było to prawdziwe... - Prawdziwy przyjacielu...- Stanęła dumnie tuż przed nim przewracając oczami, po czym upadła. 
Mocno.
[...] Były w tym samym miejscu, gdzie upadła. Nad nią stał, jeśli dobrze zapamiętała - w tym samym miejscu - Bezimienny. Gapił się na nią bezczelnie, z tym swoim dennym uśmieszkiem. Niech sobie sam rozwala świat, po co mu ona?
- Ja nie rezygnuje tak szybko, jak ty, ale niestety cię potrzebuję. Jednak wracając do ostatnich wydarzeń... Nie umiałem pojąc jakim cudem znalazłaś się w odpowiednim czasie oraz miejscu i to dwukrotnie. Czyli w skrócie, zawsze byłaś ode mnie lepsza w medytacji, gdy razem podkradaliśmy różne przedmioty łatwiej pracowało mi się z tobą. Czyli resumując JESTEŚ MI POTRZEBNA. Rozumiesz?- Medytacja... 
- Czemu nazywasz TO medytacją?
- Czemu zwróciłaś na to uwagę?
- Nieważne i tak ci nie pomogę, a poza tym nic mi nie zrobisz. Nie jesteś w stanie mnie zabić.
- Kto tu mówi o zabijaniu? Powinnaś się cieszyć, że wyciągnąłem cię z tej zapadłej dziury. Miliony ustalonych praw w ogóle się nie kleiły. Gdybyś była chociaż na jednej innej planecie... Gdybyś widziała tę sztukę, krajobrazy...- Z rozmarzeniem jego wzrok wędrował ku górze, przypominając sobie krajobrazy. To było dziwne... Bardzo dziwne... Mimo to Asami milczała nie mogąc temu zaprzeczyć.
- Mamy wszystko, co na razie nam potrzeba. Ludzi, którzy stanowią dla nas wzmocnienie, dobre alibi, ponadprzeciętne zdolności i miliony możliwości oraz algorytmów działań. 
Jeśli temu zaprzeczysz - puszcze cię. Nie ukryjesz tego przede mną. 
  Miał rację, Ziemia była jedną z najbezpieczniejszych planet spośród wielu galaktyk, z uwagi na jej rozmiar i osobniki zamieszkujące planetę była raczej unikana przez potencjalnych zainteresowanych, o ile tacy byli. Ludzie mimo braku jakichkolwiek spektakularnych ponad naturalnych, według Ziemian zdolności, jako grupa jedna z nielicznych potrafili rozwijać swoją twórczość i tzw. epoki nad wyraz szybko. Kluczowym elementem zainteresowania innych planet ich osobom były jednak  aury ludzi , który były znaczenie silniejsze i bardziej wyraziste od wszelkich innych. A dodatkowo były źródłem niewyczerpywalnym oraz zupełnie zróżnicowanym. 
Każdy człowiek był zupełnie inny, bardzo rzadko zdarzały się przypadki podobnych do siebie emocjonalnie osobników. Od jednych aurę można było wyczuć z bardzo daleka, a inni szczelnie ją zakrywali. I takich właśnie osób szukano - trudnych do wykrycia. Szarych myszek, w których drzemią ogromne złoże energetyczne. Padło na tego chłopaka i tą dziewczynę. Ale każdy ma swoją pozycję, oni nie spadli aż tak nisko... Tylko czy teraz nie przypadkiem za pośrednictwem bezimiennego nie zawaliły się one...?
- Może i masz rację, ale nie zmienia to faktu, że postąpiłeś nierozważnie, miałeś wszystko, nikt ci nie mógł podskoczyć.
- Najwyraźniej nie, skoro powaliłaś mnie na łopatki.
- Nie no, nie wierzę... Wreszcie się przyznałeś. - Zakpiła Asami. - Taki ideał, a jednak ma SŁABOŚCI. - Ostatnie "znienawidzone" słowo szczególnie podkreśliła.
- I kto tu wszczyna kłótnie? Widzisz, jednak masz coś złego w sobie.- Uśmiechnął się szarmancko. Co on sobie wyobrażał? Że kolejny raz ją zwiedzie, a potem porzuci?- Dobry piesek, jednak coś umiesz. - Klepiąc ją po głowie skrzywił się. 
- A w sumie wież co? Pomogę ci, tylko się zanadto nie ekscytuj.- Pomoże mu, ale dla siebie, nie dla niego. No i dla świętego spokoju oczywiście... - I taki dodatek. Czy wież, że ludzie nam nie ufają? A przynajmniej tobie...
- Dlatego ty tutaj jesteś. - Powoli i pewnie kierował się w stronę drzwi. - Moje pół mózgu nie wystarcza.
- No to do roboty! - Próbowała przekonać samą siebie. - Wystarczy tylko wzbudzić ich zaufanie, a potem dokopać temu palantowi. Wszystko banalne... Bardzo...- skrzywiła się i spoczywszy na łóżku zamknęła oczy.
[..] Po długim namyśle podczas uwalniania ludzkich z ciał z paraliżu Asami podeszła do wyrwy między łóżkami i jeszcze raz nabierając potężny wdech powietrza wyszeptała coś czego wcale nie chciała...
- Otworzywszy oko, otwierając umysł. 
Nagle czułą jakby czas stanął w miejscu, zegar nie tykał, nie były słyszalne żadne szmery. I ponownie poczuła, że z jej ust wydobywają się słowa, na które nie ma żadnego wpływu. Jednak nie panikowała, wręcz przeciwnie zachowała spokój, którego nigdy nie potrafiła osiągnąć przy medytacji.
" Są w szpitalu, po tym jak młoda się nachlała... Wszystko to dziwny sen..." - Usłyszała w głowie wiadomość, która nie opuściła jej póki nie została ona zakodowana w umyśle.
" Podpowiedzi szukaj w twoim umyśle, nie błądź dalej" - To było ostatnie co zdołała wychwycić.

______________________________________________________

 Więc rozdział się pojawił. Pracowałam nad nim jeden dzień ( parę godzin) i udowodniłam sobie, że się da, a może i nawet przypomniałam. Od dzisiaj zabieram się do pracy ( mniej czasu na fb... :c) Pani Marano i Pan Lynch dzisiaj w ograniczonych ilościach :/ Ale uwaga ( tutaj spoiler) BĘDZIE WIĘCEJ BOHATERÓW! Na razie nie jest to jakoś na 1000% pewne, ale tak na sto;) Dziękuje wam, że mimo mniejszej aktywności nadal poświęcaliście czas na czytanie moich wypocin ( oj ciężkich, ciężkich... :D) Z racji tego rozdział dzisiaj jest o wiele dłuższy od poprzednich. Oto jego legenda:
WYRAZY : 2 642
ZNAKI BEZ SPACJI: 13 827
CZAS POŚWIĘCONY PISANIU: OKOŁO 4-5 GODZIN. MOŻE MNIEJ,A MOŻE WIĘCEJ ;)
WYRAZ RAZEM Z KOŃCOWYM WPISEM : 2 752
BO DZISIAJ TO DZISIAJ, A JUTRO TO JUTRO! ( NIE ZALICZANE DO KOŃCÓWKI ;) )






sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 27 - IZapowiedźI

Doznała szoku - to co widziała wcześniej miało swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Powinna czuć satysfakcję, pławić się w swojej wygranej rundzie, a może i całej walce.
Szczególnie gdy przez krótki moment wspominała żałosną scenę swojego dawnego przyjaciela przyłapanego - Przez kogo? Właśnie nią.
Jednak nie było to takie łatwe, a przynajmniej dla niej - niegdyś żałosnej, płaczliwej smarkuli. 
Choć kto wie czy nie mającej bytu w jej „odnowionej” wersji?
Zamiast wzdychać nad tym jaka jest beznadziejna powinna cieszyć się ze swojego zwycięstwa.
Ale czemu tego nie robiła?
Gdyby wszystko było takie proste…
Gdyby on nie był tak wysoko postawiony…
Gdyby miała jakieś szanse przeciwko niemu …
Gdyby gdziekolwiek istniała sprawiedliwość…
Te gdybania były ogółem jednym z największych problemów jej całego życia….
Władza, hierarchia, poparcie… Czy wszystko sprawiedliwie rozdzielone?

A więc... Łapcie część rozdziału, a raczej prolog rozdziału... czy jakoś tak ;) Miałam niedużo czasu lub ( raczej) nie umiałam go sobie odpowiednio zagospodarować. Po prostu nie lubię tego < nie mam czasu> stwierdzenia ( od niedawna xD). Zawsze jest czas, wystarczy dostatecznie ścisnąć grafik lub pozamieniać pewne kwestie. Niestety nie zrobiłam tego ( moja wina ;<). Byłam zbyt leniwa ;c A więc muszę was tylko tym zadowolić i to wszystko ;* 
                                       autorka


piątek, 31 października 2014

Rozdział 26 "Pęknięcie"


Potężne mahoniowe wrota zdecydowanie najbardziej wyróżniały się spośród wszelakich drogich ozdóbek oraz obrazów. Nie, nie dlatego, że były wielkie i zajmowały prawie całą przestrzeń. Także nie z powodu ich rzadkiego pochodzenia. Zostały sprowadzone 1920 roku przez władcę Aleka Drake`a z Ziemi. W tamtych czasach bowiem tutaj nie wyrastał tego typu gatunek i został wprowadzony dopiero w 1921 roku, gdy drzwi wówczas były potencjalnych obiektem zachwytów wszelakich stworzeń. Skąd to wiedział? Obok obiektu znajdowała się niemal równie ogromna tablica opisująca całą historię zamieszczeniu tutaj owych wrót. Ale również i nie dlatego drzwi była najbardziej widoczne, ale z powodu ich niedostępności. Były zamknięte, a Jasnoskrzydły nie mógł na nic innego patrzeć. Wrota zajmowały większość pomieszczenia, na cokolwiek by nie spojrzał widział wrota. Z wzrokiem wgapionym we drzwi wyczekiwał posłannika, który miał mu obwieścić, że może wstąpić do Sali obrad. Najchętniej rozwalił by te drzwi i wszystkich razem znajdujących się za nimi. W gruncie rzeczy dla niego były to przeciętne drzwi, jakich wiele na Ziemi, tyle, że o wiele większe od tamtejszych. Nic specjalnego.  O to chodziło! Żeby zachłysnął się swoją podwyższoną ambicją. To prawie jak choroba na ziemi. Tyle, że kto miał jej zanadto nie umierał, ale zyskał pozycję społeczną. Na tym poziomie nie było miejsca dla słabych. Tylko „silni” i utalentowani mogli przetrwać, a tak przynajmniej wydawało się Jasnoskrzydłemu.

– A ty znowu wędrujesz w zaświaty. – Pojawiła się jakby z nikąd Asami, naigrywając się z Jasnoskrzydłego.
– Czym sobie zasłużyłem na twoją kolejną wizytę, Asami. – Odezwał się z wyraźną kpiną w głośnie, szczególnie wyraźną przy wypowiadaniu imienia. Mimo iż dziewczyna wydała się nieporuszona, po głębszym skupieniu się Jasnoskrzydły odkrył jej prawdziwe emocję – ból. Choć niewielki, to jakże uspakajający. Wciąż to na nią działało. Z zewnątrz może i była twarda, ale nie potrafiła szczelnie okryć zewnętrzną powłoką pozostałej w niej miękkości. Traumatyczne przeżycia wciąż pozostawiały ślad, choć był z dnia na dzień coraz mniejszy, to i tak pozostało go bardzo dużo. Dawniej jej współczuł, ale teraz było to zbędne. Nagle jednak dostrzegł w niej małą zmianę. Jakby radość, tylko zupełnie inny jej odcień, jakby bardziej mroczny.
– Nikt cię nie powiadomił? Jaka szkoda. A no tak, ja mam to zrobić. Ale myślę, że nie ma takiej potrzeby. – Mimo jej oschłego tonu, Jasnoskrzydły dostrzegł coś co zupełnie odsłoniło jej aurę – satysfakcję. Mógłby ją trochę podburzyć, a może dostrzegłby więcej. Wgłębienie się bardziej do jej umysłu mogłoby okazać się bardzo interesujące.
– Zadowolona widać z siebie jesteś?
– Bardzo – Odpowiedziała bez wahania. Być może wolała nie ryzykować i nie doszukiwać się w tym drugiego dna. Ale on jej w tym pomoże.
– Nie umiesz znieść, że jestem lepszy. – Uniósł brwi wyczekująco i oparł się łokciem o ścianę czekując na reakcję, aż w końcu na odpowiedź. Próbował wniknąć głębiej w jej aura – niestety Asami szczelnie ją tym razem zablokowała, czyli coś jest na rzeczy.
– Nie jesteś! – Odfuknęła, z dziwnie stoickim spokojem. Robiła co tylko się da, żeby nie dać się przyłapać.
– Przynajmniej nie mam imienia. Ty też go nie miałaś, lecz zyskałaś. Stryj nie był zbyt dumny.- Przedstawił silnie argumenty, krzyżując przy tym ręcę dla efektu. Miał świadomość, że przegiął, ale ciekawość była zdecydowanie silniejsza.
– Mogłaś być na moim miejscu, jednak byłaś zbyt słaba, zbyt mała, zbyt dziewczęca. Gdybyś była chłopcem… - Wyszła. Dumnie, mocno stąpając ciężkimi buciorami o parkiet, szepcząc tylko szybko:
– Spotkanie odwołane.
Jasnoskrzydły ujrzał krwistoczerwoną aurę, która nie była ani trochę ukryta. Jednak nie męczył jej już dalej. Mógł – ale już nie chciał.
Potem pojawił się żal... I pogarda dla samego siebie za tę chwilę słabości. Za litość...
Nagle odebrał jakiś komunikat, wytężył słuch. Czym ciekawym go tym razem zaskoczy? To było jak szósty zmysł - nigdy niczego ciekawego nie przepuściło.
Niewyraźny potok słów oraz mglisty obraz. Przedstawiał nieprzeniknioną ciemność i nieśmiałe światełko po środku. Zamknął oczy, głęboko zaczerpnął powietrza i usiadł na podłożu. Cholera, zimne! Powstrzymał odruch drgający jego ciałem i skrzyżował nogi. Wyglądał jak jakiś mnich na Ziemi. Czemu taka właśnie pozycja była konieczna do osiągnięcia głębokiego stanu skupienia?
Wizja. Ujrzał dwie zamazane sylwetki, lecz dobrze widoczne było najważniejsze - aury.
Świetliste.
Wesołe.
Ten sam odcień, jednak jedna z nich była o wiele obszerniejsza i zajmowała dwa razy więcej miejsca niż druga. Nagle doznał olśnienia. To ludzie, to oni. Ich poziom promieniowania wewnętrznego wzrósł kilkukrotnie. Może powiadomić o tym Średnich, albo wręcz przeciwnie... 
Na jego twarzy malował się ten sam zawadiacki uśmiech. Nic nie musi - wszystko może. 
Prawdo podobnie tylko on może odbierać takie wizje, tylko niewielu jest w stanie, ale przecież cała reszta woli się bawić w "misje", byle daleko stąd. Dostał od losu kolejną szansę i jak zwykle jej nie zmarnuje. Sam zatrzyma część ludzkich emocji, które są jak zastrzyk energii, siły i mocy. 
A najlepsze w tym będzie to, że nikt się nie zorientuję.Lecz najpierw będzie musiał wytypować silniejszą aurę. Ponownie zamknął oczy, skupił się... I nic. 
Że też by odebrać taką wizję trzeba być w stanie skupienia? Nienawidził tego, wolał szybko działać, a nie tracić czasu na takie pierdoły. Teraz jednak te "pierdoły" mogły znacznie wpłynąć na... Właściwie to wszystko. Niefortunnie...
  Zazwyczaj pierwsza wizja był bardzo czytelna, ale trwać mogła tylko chwile i to przy jego maksymalnym stanie skupienia, by przywołać ją kolejny raz trzeba było nie lada wysiłku. Rezultat był niemal niemożliwy, przy jego rozdrażnieniu prawie niemożliwy do osiągnięcia. Jednak tym razem udało mu się.
   Ludzie przez swą rozmowę zapomnieli niemalże o całym świecie. Gadali o wszystkim i o niczym, razem się śmiali i jednocześnie odczuwali podobne emocję. 
Wciąż to samo. Nie jest w stanie rozróżnić ich. Może dalej próbować, albo jest łatwiejszy sposób...
Może ich na chwilę odwiedzić... Byle by Średni i Niżsi nie zauważyli, ale przecież dla niego to bułka z masłem. Czy jak tam to Ludzie mówią. 
Otworzył oczy rozejrzał się na wszystkie strony. Pusto. Wstał z podłoża próbując otrzepać się z brudu, z marnym skutkiem. Wzruszył tylko ramionami i skierował się w stronę drzwi wyjściowych. Znowu pusto. Przeszedł do kolejnego pomieszczenie - to samo. Dziwne to jakieś... - pomyślał.
Ale szedł dalej, nie miał za wiele czasu, wizje mogła następnym razem już się nie pojawić. 
 Gdy był już dostatecznie blisko by móc się przenieść, nie patrząc na nic bez wahania zrobił to. 
Pierwszym co poczuł była atmosfera. Gęsta, odrażający zapach przyjaźni i czegoś więcej. Już to kiedyś czuł. Znał go doskonale, jednocześnie nie mógł go znieść, ale wiedział, że on tylko wzmacnia rezultaty. Niestety przyjmując dawkę będzie musiał przyswoić i niektóre emocje. 
Choć z drugiej strony tylko nie wiele z nich. Jego umysł odbierał tylko te, który w jakimś stopniu mógł posiąść, bądź już posiadał. Nie było wyjścia, musiał się z tym pogodzić.
Skupił resztkę swojej mocy i ukrył swoją aurę. Choć Ludzie nie mogli jej poczuć wolał nie ryzykować zmieszaniem się tamtej aury z jego własną. Teraz pozostał tylko krótki proces rozpoznania, która jest większa. I choć z natłoku emocji trudno je było rozróżnić. On to on - jeden z najlepszych w tym fachu. Zamknął oczy i nie otwierając ich podszedł do obu osobników, chwycił ich za ramiona i wykonał głęboki wdech. Czuł jak powoli się osłabiają, jak dociera do nich, co się dzieje. I skończył. Poczuł ohydny smak ich uczuć, czuł ich euforię, a stopniowo obrzydzenie ustąpiło. Zniknął. Był już na zewnątrz, ale to co zobaczył zszokowało go jeszcze bardziej. Przed nim z założonymi rękami na ramionach stała Asami triumfalnie się uśmiechając, jednocześnie nie ukrywając swojego zszokowania. Jedno spojrzenie i już wiedział, że była świadkiem jego "debiutu". I że inni wiedzą. Z wielką siłą, która nie towarzyszyła mu nigdy wcześniej popchnął ją na ścianę, trzymiąc swoje ramię ponad jej. Asami stłumiła jęk. 
Mimo iż czuł gniew, emocję którymi został obdarzony hamowały go. 
- I co mi zrobisz? - Prowokowała go. - Ja już swoje zrobiłam. Do jego myśli napływały potoki przekleństw i obraźliwych określeń, ale wciąż słabły. Emocje ludzi wciąż na niego działały. 
Spojrzał na Asami. Na jej twarz pewną pogardy i politowania. To nie była twarz, ale maska. Jej delikatną twarz okrywała maska, która może i innych, ale jego nie nabrała. Odruchowo wolną ręką dotknął jej włosów, musnął twarz. Ludzkie emocje... Coraz silniejsze nabierały większego rozmachu i mimo jego silnego zaparcia.
Pękł. Przybliżył jej usta do swoich i ją pocałował.

Pocałował ją. Z wielką delikatnością, jakiej jeszcze u niego nie widziała od kilku lat. To nie on, to nie jego emocje. A może właśnie jego! Kolejny raz bawi się jej odczuciami. Nie miał prawa nawet jej dotknąć, ta jednak, jak głupia pozwoliła sobie na takie traktowanie. Ale z niej debilka. Kolejny raz z niej szydzi. Szala się przegięła. Odepchnęła go od siebie z rozmachem. Skrzywił się. Podeszła parę kroków, był kilka milimetrów od niej. Nikt ani nie drgnął. 

Asami szybkim ruchem kopnęła go prosto w jaja, skupiła cały swój gniew na tym ruchu. A on zwijał się z bólu. I tak być powinno. Dołożyła mu jeszcze z tym samym zamiarem, ale on niemal tak szybko jak ona pozbierał się i zablokował atak. Asami natomiast nie ubolewała nad chwilową porażką i zamachnęła się drugi raz, tym razem pięścią raniąc go w nos. Zachwiał się. Mógł mówić, co chce, ale nie będzie mógł już przyznać, że nie umie walczyć i jest miękka. Kolejny raz kopnęła go w jego czułe miejsce - upadł.
- Nikt się mną nie będzie bawił!- Okrzyknęła triumfalnie i wyszła przewracając oczami. - W szczególności ty.
- Spróbuj coś powiedzieć...- Nie dokończył, a nawet gdyby próbował, Asami i tak by nie posłuchała. Musiała jednak przemyśleć kroki postępowania. Jasnoskrzydły zachował się okrutnie i to w wielu sprawach. Teraz na pewno mu się nie upiecze, szczególnie z jej strony.


Przepraszam z racji tego iż główni bohaterowie niemal byli nieobecni, ale... Zrekompensowałam to długością rozdziału ;) Dzięki, że daliście radę doczytać do końca. 


                                      Pozdrawiam, autorka.

EDIT; Ja tu taki błąd, a wy nic ;)

wtorek, 28 października 2014

Rozdział 25 " Stary rozdział z historii"

 Jak wiele pamiętał ze swojego życia?
Mógłby zrobić wszystko, ale miałoby to taki sam skutek, jak gdyby nie zrobił nic - tak to już w życiu bywa...


- Wydawał się taki rzeczywisty... Jakby mówił prawdę...- Laura mniej już podłamana kierowała swe żale ku chłopakowi wznosząc oczy ku górze, próbując sobie przypomnieć opisywany moment.
- Może... Może...- Zaczął chłopak, lecz nie kończył... Nie chciał, a może i nie powinien kończyć zdania.
- Jak nie chcesz nie musisz...
- ...Mówić - Wymamrotał i uniósł lekko kącik ust ku górze równocześnie napierając na ścianę. - Ten tekst przejdzie do historii.
- Pewnie tak.- Laura zawtórowała mu. Może znajdą jakiś pozytyw sytuacji?
- Chyba będą musieli znaleźć nowych aktorów...- Zmienił temat.Na twarzy Laury można było ujrzeć promyk radości. Serial... Ach, zupełnie o nim zapomniała. Zawaliła sobie wszystko... Jej i Rossowi. Powinna być zła, ale co z tej złości teraz by miała...
- Ciekawe jakich...- Wzdychała dziewczyna. Nie znała dzisiejszej daty...Godziny... Jednak czuła, że gdzieś daleko... Na Ziemi trwają przygotowania do serialu. Czy ktoś w ogóle się nimi przejął? Czy ktoś zauważył ich zniknięcie? "Co ja plotę...!?"- skorciła sama siebie. Na pewno ktoś jeszcze pamięta, że istnieją. Na przykład producenci...
- Kiedyś się dowiemy... Ale w tym momencie chyba można uznać, że zawaliliśmy sprawę.


Władza absolutna... Tego jeszcze nie miał. A przy najmniej formalnie... Tak na prawdę był na najwyższym szczeblu hierarchii - lecz nieoficjalnie.
- Co tak siedzisz i gdybasz nad swoim losem? - W pomieszczeniu niezapowiedzianie zagościła dziewczyna. Skąpo ubrana w szorty o głębokiej czerni podkreślała swoje długie, smukłe nogi, co zwiększało jeszcze bardziej efekt, gdy poruszała się. Długie kruczo czarne włosy sięgały jej po kolana, a pojedyncze skupiska włosów opadały na twarz. Stąpała po ziemi pewnie aczkolwiek bardzo cicho. Jakim cudem udawało się to jej w tak potężnych butach?
- Mów do mnie na per pan, tak jak reszta.- Przewrócił tylko oczami, przy czym o mało nie umarł ze śmiechu. Jego głośny śmiech roznosił się donośnie po sali zarażając tym samym dziewczynę.

- Oj...- Zrobiła skwaszoną minę.- Mój błąd... Leonardo kazał mi po ciebie wołać. Teres zaraz tu będzie, zachowuj się jakoś... - Ostatnie zdanie wypowiedziała z pewną kpiną, która szeptem była jeszcze bardziej wyraźna. Ale co ją to obchodziło... Może był bardziej... albo i o wiele bardziej utalentowany niż ona... Co plecie... Nie dorastała mu do pięt. Musiała to przyznać przed samą sobą, bez sensu byłoby to ukrywać, ale wyłącznie przed sobą. Reszta niech wie, kim jest.
Nagle słysząc cichy stukot pantofli o parkiet chwilowo znieruchomiała, po czym odsunęła się ku połnocnej ścianie. Musiała zachować kamienną twarz i spojrzenie pełne wyższości... Jak zawsze.
W chwilę później jej oczom ukazał się Teres. Nie zawitał u nich na długo. Przyjrzał się tylko badawczo otoczeniu i zaraz potem znikł. Wydawało się jej, że z całych sił powstrzymuje się by utrzymać aurę opanowania i spokoju. To i tak było bez sensu... Skoro ona to wyczuła, to co dopiero Jasnoskrzydły, który wzbudzał w nim ogromne przerażenie.
Po wyjściu Teresa Jasnoskrzydły niemal natychmiast wyszedł z pomieszczenia. Nie raczył nawet na nią spojrzeć... Nawet z tą swoją cholerną pogardą, która była bardziej pogardliwa niż jej! I pomyśleć, że kiedyś byli na równi ze sobą. Niby nie można żyć przeszłością...
Ale te wspomnienia z dawnych lat były jak zastrzyk pewności siebie. A dawne niecodzienne przygody przypominały jej o niedoskonałościach jakie posiadał Jasnoskrzydły. Dzięki nim do wielu rzeczy podchodziła z dystansem, choć zdawała sobie sprawę z tego, że w zupełnie innym świetle widzi ją reszta narodu i nawet najbliżsi, których zostało jej już niewielu... Ale w końcu tego chciała. Chciała by inni postrzegali ją, jako silną, bezwzględną, co się wiązała także z pewną oziębłością. Nie chciała być dziewczyną, która, jeśli jej się coś nie uda zanosi się płaczem. Denerwowały ją te osoby, które ryczały tylko dlatego żeby zwrócić na siebie uwagę. Ona taka nie zamierzała być. Nie chciała być taka jak kiedyś... Nie zamierzała wracać do tego samego rozdziału, pragnęła by zapomniano o jej dawnym "ja" i porzucono ten rozdział w jej historii już na zawsze. I nigdy do niego nie wracano. Kiedyś była zbyt słaba, zbyt płaczliwa, według jej stryja. I choć teraz nie odnosił się do niej z ani odrobiną więcej szacunku, to i tak pławi się w tym, gdy beznamiętnie musi ją pochwalić, za dobrze wykonane zadanie. I choć nie kryje to żadnych uczuć, to i tak jest zadowalające.

Rozdział dość szybko, jak na mnie ;) Dzisiaj troszkę więcej z historii, ale i także Nowiutka postać. Myślę, że trochę za dużo ujawniłam i będzie to zbyt monotonne, ale nie będę cofać już tego. Dziękuję wam za motywację i za to, że ktokolwiek czasem zajrzy tutaj. Już nie chodzi o same komentarze, ale o taką wewnętrzną radochę ;3 Więc rozdział gotowy i :)

sobota, 25 października 2014

Rozdział 24 "Nigdy"


I cisza.
....I nic....
       Nicccc......
Pustka odbijała się echem po "pomieszczeniu" wciąż nasilając się, na ile i o ILE TO MOŻLIWE. Zaś twarze ludzi odzwierciedlały nicość. Bladość skóry była wręcz niemożliwa do osiągnięcia w takim stopniu, w jakim w tej chwili była. Nikt i nic ani nie drgnęły. Trwano w bezruchu nie dzieląc się żadną emocją. Być może to wycieńczenie? A może po prostu choroba....- nic...... - najodpowiedniejsze określenie, a zarazem słowo.

Zniknęło... Te dziwne uczucie osiedlone w niej przez ostatnie kilka minut.
     Ta pustka.... Do głowy Laury docierały- choć powoli- bieżące wydarzenia, ich zbieżność... i sens...
- To nie ja! - wypowiedziała równie gwałtownie, jak tempo jej myśli docierających do jej umysłu.
- Ale co nie ty?- Ross zapytał głucho w przestrzeń, choć i tak znał odpowiedź.
- No wież...- Dziewczyna pochyliła głowę, pozwalając aby jej gęste fale zakryły niemal całą twarz. Nie miała prawa się rumienić! I na pewno nie teraz.
Wtem jednak coś przeszkodziło im w rozmowie. Z niczego powstał dziwnie znajomy obłok, z  którego wydobywał się dźwięk.
- Jasne, że nie...- Prychnął głos. Tylko osoba naprawdę tępa na zdrowiu i umyślę mogła nie dojść do wniosku, kto to był. ( sorry, za określenie)
Ta barwa głosu... Wypowiedziana z taką lekkością, choć i tak nie zmieniała intencji mówiącego. Ta wyższość w głosie... To musiał być on.
- Jeszcze trochę wytrzymiecie.- Choć nie było widać jego twarzy, Laurze nasuwał się jego pogardliwie wywyższony, kpiący diabelski uśmiech, którym raczył ( no... w pewnym sensie) ich obdarować.
- To pa paśki.- Pisnął, przy czym zniknął.
Emocje gotowały się w dziewczynie- ponownie. Jak on może tak z nich kpić? Zdecydowanie przegiął i ona nie zamierza się godzić na jego grę, choć do końca nie zna tych cholernych zasad. Jak tylko go dorwie w swoje ręce....! Ach... Oszalała do reszty zgadzając się z nim pójść.
Ją samą zaskoczyła gwałtowność swoich myśli, szybkość zmian emocjonalnych i nastrojów.
Już miało wszystko z siebie wyrzucić, lecz ktoś inny zrobił to za nią:
- On nas obserwuje. Słyszy nasze myśli.- Stwierdził Ross, z nutą przerażenia na twarzy. W końcu kogo nie przeraził by fakt, iż ktoś szperał w jego myślach. Ją to przeraziło, choć nie do końca wierzyła w taką możliwość, po prostu jej nie dopuszczała. Uważała ją za niedorzeczną.
- To niemożliwe... Wiedziałby więcej... A zresztą, to bez sensu.- Postawiła twardo, choć głos wciąż jej drżał.
- Ale spójrz na to z innej perspektywy, dokładnie wiedział, jaki mamy humor... Nasze... hm... zmagania. - Zaczerpnął powietrza. Laura nie potrafiła oderwać od niego wzroku, w oczekiwaniu na kontynuacje.
"Tak... O to chodzi!"- usłyszała gdzieś ponad sobą.
- Mówiłeś coś?- Zapytała instynktownie odskakując.
- Żebyś spojrzała z innej...
- Nie to!
- Laura...- Zaczął trochę poirytowany.
- Na pewno nic nie mówiłeś...?- Chłopak dziwnie na nią spojrzał. Może to tylko jej wyobraźnia. Bez przesady, przecież tutaj wszystko jest dziwne i ma powód, a może i nie...- Potem... w sensie, że później.
"To się niezręcznie zrobiło xD" Mimo to, rozbawiła się tym, a w ślad po niej poszedł Ross. Jakby ktoś szargał ich emocjami, tyle, że skrycie i bardzo prawdziwie.
- Manipuluje nami.
- A może to nie on... tylko ta...yy... choroba, skutki uboczne, czy jak to tam....
- ...się nazywa- dokończyła i zachichotała.- Co się ze mną dzieje?  Wymamrotała, tym razem kładąc się ze śmiechu na...( ?) ziemi.
- Zmieniam zdanie... Robi się coraz dziwniej.



- Już?- Rozległ się głos z lekka poirytowanego Jasnoskrzydłego.*Jego pytanie odbijało się po pomieszczeniu echem, jakby wciąż nie natrafiło na odbiorce. Znudzona istota, co chwila zmieniała pozycję.
Co prawda, może i to był dopiero początek, ale miał mizerne rezultaty. Chciał podkręcić tylko trochę atmosferę, nie zrobił niczego złego. Ludzie są zbyt płytcy, by cokolwiek zauważyć. Miał dość czekania, teraz był podjarany, jak nigdy wcześniej. Co z tego, że to wbrew prawu? On nigdy do końca mu się nie podporządkowywał i jeszcze nigdy nie został ukarany - był najlepszy w swoim fachu i każdy o tym wiedział. Bez niego nie było by nic.
    Ale czy aby na pewno...?
- Oni nie mieli prawa słyszeć ani słowa!- Rozległ się przerażający huk i stukot obcasów o ziemię.
 " Żałosne... Oni wciąż nie zmienili obuwia.., Od kilku wieków wciąż ten sam styl, jak z średniowiecza i godne pożałowania prawa..."- Pomyślał wyrażając szczerą pogardę, lecz zakrył swe emocję warstwą irytacji, skupił swe uczucia ku gniewie na ludzi, choć czuł szczyptę zaciekawienia ich istotą. I ich odmiennym od tutejszego stylem...
-Nie mieli prawa!- Te słowa aż grzmiały. Nawet gdyby Jasnoskrzydły ich nie rozumiał, wzbudzały by w nim taką samą grozę. Choć aura mistrza napierała na niego swoją wielkością ze wszystkich stron, to jakoś zdołał utrzymać się na nogach. Lecz gorzej było ze słowami, które za żadne skarby nie potrafiły wydobyć się z jego ust.
- Podaj mi definicję słowa "milczeć".- Dalej warczał mistrz, choć zdobył się na nieco łagodniejszy ton.- Widzisz, umiesz. Wystarczy tylko się odrobinę postarać.- Choć mistrz ukrył ją szczelnie, nie zatrzymała czujnych oczu Jasnoskrzydłego - kpina.

Pozwolił sobie na zbyt dużo. I już bez tak wielkiego rozmachu, jak przedtem opuścił salę.

Jasnoskrzydły uśmiechnął się zawadiacko, znowu uszło mu płazem. Teraz był pewien, że nawet jego mistrz znał swoją pozycję. Gdy zaszedł za daleko, wycofywał się. Przypominało to w niewielkim stopniu walkę, a raczej jej początek. Gdy przeciwnik był zbyt silny, a w tym przypadku jego pozycja społeczna była wiele wyższa agresor rezygnował z dalszego zmagania, lecz gdy nie... Tutaj chyba nie trzeba tłumaczyć. Zresztą po co? I tak inaczej nie było... Nigdy...

                                                                                 Odkąd on pamięta...


Jasnoskrzydły- określony jako jeden z największych, tylko on nosił pełen przydomek. Nie miał imienia.... ( ale o tym w następnym rozdziale ^^)




niedziela, 21 września 2014

Rozdział 23 "Pocałunek"


Smak ust Rossa, był... Słodki... Zaskakująco słodki. Jednak mogła poczuć go tylko przez chwilę, było jej mało chciała więcej.
  Śniła? Może to tylko sen, ale jaki cudowny. Powoli jej powieki uniosły się odsłaniając cały obraz. Ross i ona.
Ona i Ross.
Pocałunek... Ich pocałunek?
Po chwili jednak pozwoliła sobie pomyśleć dłużej i nie działać pod wpływem impulsu. Choć ten impuls był... Przyjemny, a nawet bardzo.
"Zaraz! Otrząśnij się!"- wmawiała sobie, nie wiedząc jaką krzywdę robi sobie, a co gorsza jemu.
   
   Z twarzy Rossa znikł uśmiech, a w jego miejsce było widoczne zaskoczenie, rozczarowanie...
Może to przez te skutki uboczne... Może ona wcale tego nie chciała? Poczuł ukłucie, lecz miał jeszcze nadzieję. Dopuszczał do siebie już najczarniejsze scenariusze. Z tych filmów, które niegdyś uwielbiał oglądać z dziadkiem.
- Co się stało? - Wyciągnęła ku górze ręce rozprostowując kości.
- Coś czego nie powinno być,- Odpowiedział dość niechętnie Ross zagryzając wargę. "Czyli jednak..."- pomyślał.

- To było... przyjemne.- Powiedziała dziewczyna po czym natychmiast zasłoniła sobie usta rękami. Wcale nie chciała tego powiedzieć. Prawdę mówiąc nie miała nic do powiedzenia, lecz jej myśli... Gdzie się podział jej zdrowy rozsądek?
   
   Natomiast serce chłopaka aż zadygotało. Szok? Nie... Raczej ulga. Tak, to była ulga. Ale czemu akurat w tym momencie znalazła (ulga) miejsce u jego boku? Chłopak nie potrafił odpowiedzieć na pytanie.
 

_____________________________________
Przepraszam za długą nieobecność i bardzo krótki tekst, nie potrafię znaleść rozsądnego wytłumaczenia, więc po prostu przepraszam. I musicie się tym zadowolić ;)

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 22 " Dotyk"

Podróż nie trwała więcej niż kilka sekund, więc ludzie nie nadążali w odczuwaniu jej. Gdy tylko pojawili się w jakimś pustym- i to w dosłownym znaczeniu - pomieszczeniu? Ten obszar, nie posiadał barw,ale nie był także przeźroczysty. Ich oczy ujrzały po raz pierwszy coś tak niezwykłego i jednocześnie przerażającego.
Oszukano nas? - Nasunęło się Laurze na myśl.
Jak w psychiatryku...- Ross przekierował swoje myśli w inną stronę.
Jasnoskrzydły natychmiast zauważył reakcję ludzi.
- Ups...- Wykrzywił wargi tworząc dość ironiczny grymas. - Zapomniałem Wam oznajmić o pewnym efekcie ubocznym.
- Jakim... Efekcie ubocznym? - Zapytał Ross identycznym tonem.
- Nie będziesz czekał długo na odpowiedź, nie muszę nic mówić, on i tak się pojawi.
  Jasnoskrzydły nie dopuścił do siebie już żadnego innego pytania - zniknął. Jedynym śladem jego istnienia pozostał obłoczek, który po chwili zawtórował istocie i także zniknął.
  Laura nie wiedziała co ma robić, a co gorsza - nie wiedziała co myśleć. Oszukał ich, czy może po prostu te całe efekty uboczne są aż tak niebezpieczne? Po woli jej wzrok krążył po miejscu ich bytu, ale nie odnalazł nic, prócz towarzysza. Ross! Może on będzie bardziej pewien niż ona?
- Co zrobimy? - Dziewczyna przykucnęła na "ziemi" - Jak to miała nazywać? Była w miejscu, gdzie nie potrafiła określić koloru, a co dopiero "podłogi". Nawet jej myśli nie mogły zajść zbyt daleko, bo były hamowane przez same nazewnictwo.
- Nie wiem...- Odpowiedział słabo Ross kręcąc przy tym lekko głową. - Na razie możemy tylko czekać. - Czekać. A co innego im pozostało. Nie było przecież praktycznie żadnych szans na ucieczkę.
- Musimy jakoś się stąd wydostać. - Oznajmiła po jakimś czasie nie mogąc się tak łatwo poddać, jego słowom.
- Ale po co? - Odburknął Ross.
- Słyszysz w ogóle siebie? - Oburzyła się Laura niemalże krzycząc.
- A ty? - Wypowiedział te słowa tak spokojnie, jakby nie miały zamiaru nikogo obrazić, jakby zaraz miały ominąć dziewczynę łukiem i puścić się z wiatrem. Jednak one dotarły do celu, a nawet głębiej - do serca. Serca, w które została wbita drobna igła, ale jakże boleśnie. Czemu czuła się źle i dlaczego kilka słów, mogło ją tak zranić? Odpowiedź była prosta, lecz dająca ulgę.
  Gdyż te słowa płynęły z ust kogoś, na kim jej zależało. Lecz ten ktoś nie miał racji, nie można było siedzieć spokojnie z założonymi rękami, gdy... Nie ma szans... - Wreszcie to do niej dotarło, lecz i po tym nie miała zamiaru się poddawać.
- Czemu w ogóle się nie starasz?- Rzekła Laura już spokojnie, zbyt spokojnie. - Czemu mi nie pomożesz? - Głos jej się załamał, nie potrafiła wydobyć z siebie nic poza cichym szeptem.
- Bo to cholernie boli! - Wykrzyknął, tym samym wyjąc z bólu. Nagle ciałem Laury wstrząsnęły drgawki, jakby kopnął ją prąd. Powoli zaczęła tracić czucie, a obraz stawał się coraz mniej ostry. Ostatnim, co poczuła był dotyk człowieka - jedynego człowieka w tym miejscu, oprócz niej.
  Zanim obraz całkowicie się rozmył i nim upadła na ziemię ujrzała dłoń chłopaka spoczywającą na jej własnej. Nic więcej nic mniej.
   Jednak mimo negatywu sytuacji, tę chwile mogła uznać, za najpiękniejszą w jej życiu. Życiu, które może się już niedługo zakończyć. Choć jeszcze tak wiele chciałaby zobaczyć, a także poczuć... Między innymi pragnęła poczuć smak ust Rossa. Choć wiedziała, że to już niemożliwe.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 21 "Uczucia, które mogą zdziałać wszytko"

- Czemu tu jesteś...I.. Czego chcesz od nas? - Odezwał się blondyn tym samym przyrywając wykład Jasnoskrzydłego.
- Nie przerywaj! - Odrzekł spokojnie, lecz jego mocny głos echem krążył wokół nich wyrażając pewną wyższość, której trudno byłoby nie dostrzec. Jednak nie był to efekt zamierzony, lecz praktycznie nie możliwy do nie-otrzymania. Taki już był jego głos - donośny, spokojny, lecz w pewnym stopniu także władczy. - Chcę Wam tylko pomóc. - Uspokoił głos próbując pozbyć się nie zamierzonego efektu - udało się. - Nie mam czasu... Wy go nie macie.- Dodał niespokojnie.
- Dlaczego mamy Ci zaufać? - Wydusiła dziewczyna dość nagle i także niespokojnie. - Nie wierzę Ci! Po prostu nie potrafię ci uwierzyć. Każdy tak mówi - że chcę pomóc, ale w końcu ma cię gdzieś. - Wyrzuciła słowa razem z bólem, którego doświadczyła. Wiedziała, że to co mówi jest samolubne, ale wszystko było samolubne! Wszyscy byli samolubni! Wszyscy są!
- Rozumiem, że to jeszcze za wcześnie. - Powiedział Jasnoskrzydły jakby do siebie.- Straciłem wiele mocy ukazując się tu wam, z każdą sekundą, z każdym problemem tracę złoża energii, która odnawia się bardzo wolno. Jeśli w ciągu kilku minut nie przeniosę was oraz mnie... Nas... To nie umiem wyrazić tego, co złego może wam się stać. Wiem, że trudno się wam pozbierać po tych zdarzeniach z "nim", ale spróbujcie mi zaufać.
- To nie to... Ach... Przepraszam... Wybuchłam, ale...Wierzę ci.- Jego uczucia... Były szczere - tak przynajmniej wydawało się Laurze. Jak to możliwe? Uspakajały, koiły i pozwoliły uwierzyć, ale jak? Może to kolejny podstęp? Nie, na pewno nie! Musi zaufać, ten ostatni raz. Jeśli Ross zaufa, to i ona. Zda się na niego, może on podejmie właściwą decyzję? Czy on także czuje to samo?

Zrozumienie, troska...?
      "Czy aby na pewno te uczucia towarzyszyły Jasnoskrzydłemu...?"- Prawie był pewien, prawie mu ufał, lecz pytanie brzmi:  Czy prawie robi aż tak wielką różnicę?
- Nie przekonam się puki nie zaryzykuję. - Wymamrotał do siebie. Dziewczyna jednak usłyszała jego słowa.
- Rób, co musisz!- Rzekła do istoty.
- Piękna damo, pochwyć rękę Rossa oraz moją. - Zwrócił się do dziewczyny swoim melodyjnym głosem, a ona tylko rozchyliła szerzej powieki. - Ty Ross, natomiast pochwyć mą dłoń. Pliss.Nie patrzcie się tak dziwnie na mnie, po prostu was przyzwyczajam do kultury jeżyka obowiązującego u nas. Gdy będziemy na miejscu, z pewnością to nie będzie wydawać się dla was dziwne. - Spojrzał ku Rossowi. Uniósł ręce, by tym samym mu zawtórowano. Gdy uczynili to istota zamknęła swe oczy biorąc głęboki wdech. W chwilę po tym nad nimi wyłoniła się chmura wielkości ich kręgu, lecz zamiast z wody powstała z uczuć, bardzo ciepłych uczuć. Obłok zawierał uczucia, którymi darzyli się chłopak i dziewczyna i tymi, które są i teraz między nimi obecne. W tajemniczej chmurze w skład nie wchodziły negatywne emocje, których ilość i tak była śladowa - A przynajmniej w obecnej chwili. Ludzie nie wiedzieli, co to za obłok?  Czemu służy i po co w ogóle się pojawił? Lecz... Otulał ich rozgrzewając ciała do niepokojących temperatur.  Jasnoskrzydły  już wiedział - a przynajmniej w pewnej części dlaczego wybrano właśnie ich.
Nie chodziło o niesamowite zdolności, lecz o uczucia, które mogą zdziałać wszystko - a przynajmniej na jego planecie.

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 20 "Coulisclair*"

Oboje nabrali trochę różu na twarzy.
- Na pewno wszystko się ułoży.- Przed chwilą jeszcze mówił coś innego, że aż trudno było uwierzyć mu na słowo.
- Nie, to nie jest takie proste.- Zaprzeczyła Laura.- Nic nie jest...
- Ma rację dziewczyna.- Męski, ale dość wysoki głos echem roznosił się po mieszkaniu. - W szczególności, że nawet nie wie jak sprawdzić czy żyją.
- Co masz na myśli? - Wycedziła przez zęby.- Czyli teraz wiemy, że jesteś facetem.- Głośno pomyślała zmieniając swój ton na nieco łagodniejszy.
- Hola, hola. Daj se na wstrzymanie. Przyleciałem Wam pomóc. - Uspokoił nieznajomy.
- Pokażesz się nam?- Najspokojniej na świecie spytał Ross, co zirytowało Laurę. Przecież nie musi mówić prawdy, może kłamać...
- Hola, hola. Wyluzuj, nie myśl, że to takie proste, skoro sama podróż kosztowała mnie wiele mocy. - Co tutaj jest grane? - Oboje pomyśleli. Ale skoro ma im pomóc, to niech najpierw się wypowie. "O ile nie kłamie" dopowiedziała w myślach Laura.
- Nie kłamię. - Zwrócił się do dziewczyny, a ona tylko przewróciła oczami. Nie dość, że ją denerwuje, to dodatkowo umie czytać w myślach. Rossa widocznie jednak bardziej zszokowała ta wiadomość:
- Umiesz czytać nam w myślach? - Spytał z niedowierzaniem.
- Nie, ale widzę waszą aurę. Gdy się denerwujecie jest czerwona, gdy jesteście spokojni błękitna, jest wiele kolorów odzwierciedlających waszą aurę. Umiem rozpoznać także aluzje, kłamstwa, uczucia które towarzyszą myślą. Jednak same myśli pozostają mi obce. Nie można pozwolić jednak...- Przerwał widząc ich miny. Jeszcze nie byli całkowicie gotowi na ten przeskok, jednak nie było już czasu. Ciemność była blisko, aż za blisko. Zerknął na dziewczynę. " Szczególnie w sercu"- pomyślał.
- Ale... To niemożliwe. - Wydusiła dziewczyna.
- Niemożliwe...- Zawtórował chłopak.
 Ta"osoba" postanowiła się ukazać mimo iż w ten sposób utraci prawie połowę pozostałej jej mocy- inaczej mu nie uwierzą...
  Po chwili ich oczom ukazał się niesłychanie piękny widok. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o pięknych niebieskich oczach, a może nawet niebiańskich... Odziany w złotą zbroję, która sięgała mu aż do kostek, na nogach miała sandały, lecz nie było one zwykłe... Wykonane były z liści, liści, ozdobione były natomiast tu i ówdzie winogronami. Jego kręcone, długie włosy błyszczały na wszystkie możliwe kolory, a na jego plecach wyrosły ogromne pierzaste, białe skrzydła. Anioł? Widzieli anioła? Wrażenie było niesamowite.
- Jesteś...- Zaczęła Laura.- Aniołem?
- Nie, jestem coulisclair*.
- Jasne... co? - Rzekł Ross wykrywając w wypowiedzi Francuski.
- Jasnoskrzydły. - Odpowiedział z dumą.
- Ale to się nie klei gramatycznie. - Zauważyła Laura.
- W naszym języku wasza gramatyka nie jest stosowana. Tworzymy sami, nie kleimy tego z wami.
   Wielkie "Cooooo...?" nasunęło się obojgu ludziom na myśl.

-------------------------------------------
* coulisclair (fran.) = coulisses (skrzydła) + clair (jasny)

środa, 9 lipca 2014

Rozdział 19 " Między innymi sytuacja"

- Laura?- Powtórzył znajomy głos. To Ross! Jeszcze gorzej- pomyślała. Skryła się pod łóżkiem - dość mizerny pomysł, chłopak od razu ją zauważył. Dziewczyna była przerażona, po co on do niej przyszedł? Może kolejna porcja wredfytek czy niechcętwojejpomocyburgera? Tym razem nie będzie siedziała cicho.
- Laura? Co ty...- Zawiesił głos.- Co się stało?- poprawił. Może to nie ona, może to znowu ten ktoś?- pomyślał chłopak z niedowierzaniem patrząc na mieszkanie.
- Po co przyszedłeś?- Wyszeptała słabo, po czym wyczołgała się spod łóżka.
Jak mógł do niej po tym przychodzić? I akurat w tym momencie, gdy nie umiała nawet krzyknąć.
- To nie byłem ja. Przysięgam, to nie ja. Przepraszam, absurdalnie to brzmi. - Uwierzyła mu - nie powinna, ale jednak coś ją do tego skłoniło. Między innymi sytuacja. Po prostu uwierzyła... Ale wciąż była jeszcze na niego zła.
- To ten ktoś.- Podsumowała dziewczyna.
- Lub to coś.- Dodał Ross. - Powiedz, że to to coś cię opanowało, a nie sama "to" zrobiłaś.
   Laura unikała wzroku chłopaka, było jej wstyd, tak łatwo bomba jej negatywnych uczuć wybuchła, że niemożliwym było by ją rozbroić. Ale była szansa, którą zmarnowała.
- Przykro mi.- Odważyła się spojrzeć w oczy Rossa, ale o dziwo ujrzała w nich współczucie.
- Powiedz jak to było? - Wyjąkał.
- Nie dużo mam tutaj na swoje usprawiedliwienie. Jestem po prostu beznadziejna, nie potrafiłam się opanować. - Wypowiedziała jednym tchem. - I tyle. - Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Dziewczyna szybko jej jednak otarła. - Przepraszam.
- Co ci to zrobiło?- Laura nie potrafiąc jednak nic powiedzieć, wskazała mu na kartkę oraz na paczkę.

- Miałaś kiedyś podobne sytuację?- Dziewczyna pokręciła głową. Otrzeźwiała.
- Czemu nie jesteś w szpitalu? Skąd masz mój adres? - Ożywiła się.
- To nie ważne, uciekłem, gdy tylko doszło do mnie to, co zrobiłem. To było... Przepraszam. - Teraz t on pochylił głowę. - Byłem jeszcze w bibliotece i zabrałem nasze książki i komórkę. Był tam twój adres.
- Dotychczas tamto nie posunęło się dalej, ale gdy nie mieliśmy komórek...- Olśniło ją, choć niezbyt
taktownie to wyraziła.
- Oby na tym stanęło. To jest okropne. Ale czy jesteśmy w tym sami? Jest tak wiele pytań i wciąż brak nam na nie odpowiedzi. Nie możemy tego lekceważyć, jeśli to posunie się dalej? Jeśli coś się stanie naszej rodzinie?- Ostatnie słowo odbijało się echem w głowie Laury i nie potrafiło się wydostać. Nieprzyjemne wspomnienia znów powróciły. Jak dawno ich nie widziała. Kolejny raz poddała się emocjom - rozpłakała się. W tym momencie Ross podszedł do niej i przytulił ją. Poczuła przyjemne ciepło, które rozgrzewało ją od środka. Dawno się tak nie czuła.
- Nie martw się. - Powiedział, po czym sam uronił łzę.

___________________________________________________________________________________

Witajcie! Rozdział niezbyt długi, ale za to na koniec przytulasek<3 br="" nbsp="">

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 18 "... wody, która okazała się być lodem"

Była cała w pocie, niemiłosiernie od niej śmierdziało, wyglądała równie podobnie. Po tym, jak potknęła się wpadając do błota, miała praktycznie całe ubranie brudne.Włosy miała w nieładzie, oraz tusz rozmazany na twarzy. Jej mina również nie wróżyła nic dobrego. Teraz wyglądała, jakby uciekła z więzienia. Wszyscy omijali ją szerokim łukiem. Postanowiła najpierw wrócić do domu, a raczej wynajętego mieszkania, które utrzymywała z własnych zaoszczędzonych oraz zarobionych w bibliotece pieniędzy.
Był jednak nie mały problem. Jej dom znajdował się jakieś kilkanaście kilometrów od niej, nie zabrała ona również ze sobą żadnych pieniędzy, ani legitymacji oraz najmniejszej ochoty na cokolwiek. Była głodna i spragniona, od ostatniego dnia niczego nie włożyła do ust, oprócz dwóch miętówek, które zawsze znajdowały się w jej torebce. Nie mogła także pojechać autobusem, gdyż nie kursowały one w okolicach jej domu. Jedynym wyjściem była piesza wędrówka do domu. Nie był może to koniec świata. Ale coś śladowo mniejszego - wielkie upokorzenie oraz zmęczenie.
Więc rozpoczęła wędrówkę, z wielkim wysiłkiem stawiając krok za krokiem.
 
  Po długim dwugodzinnym marszu wreszcie ujrzała swój blok. Nareszcie! Mogła wreszcie paść plackiem na łóżko i nic więcej. Ale musiała jeszcze pokonać schody, Choć nie były one największym wyzwaniem.
Na klatce ujrzała paru pijanych chłopaków około 20 ( wiek).
Była bardzo słaba, wycieńczona, gdyby ją zaatakowali nie dałaby rady nawet uciec. Nie miała tez przy sobie telefonu, aby udawać, że z kimś rozmawia ani też nic do obrony własnej. Wyglądała fatalnie, z łatwością mogli by się jej doczepić. Chociaż... Przecież wyglądał jak kryminalistka. Mogli by również się jej przestraszyć, albo zatłuc na śmierć. Tacy goście, w szczególności pijani i prawdopodobnie naćpani są bardzo nieprzewidywalni. Nie wiedziała co zrobić, ale w końcu musiałaby wejść do budynku. Przymknęła powieki zrobiła głęboki wdech, otworzyła drzwi i weszła. Poczuła charakterystyczną, odrażającą woń alkoholu, oznaczała ona to, że nie było już odwrotu.

Ku jej zdumieniu oni tylko się rozsunęli robiąc miejsce na przejście i przerażeni nawet na nią nie spojrzeli. Czyli jednak? Nawet oni wzięli ją za uciekinierkę z więzienia, a może nie byli jeszcze aż tak pijani? Było to już nieistotne... Udało się jej jakoś przejść, to najważniejsze. Teraz zostały do pokonanie jej już tylko schody. Gdy tylko znalazła się pół piętra od swoich drzwi ujrzała przed nimi dość duży pakunek. Paczka? Przecież nic nie zamawiała. Owinięta w szary papier przesyłka z pewnością do niej nie zależała. Dziewczyna podeszła do zawiniątka i zerknęła na nie.
" Laura Marano "- widniał na niej odręczny napis, który dość trudno było odczytać. Oprócz jej imienia i nazwiska na paczce nie znajdowało się nic innego. Zdziwiona dziewczyna weszła do niewielkiego mieszkanka liczącego zaledwie 4 pokoje- łazienkę, kuchnię, sypialnie w której znajdował się nieduży telewizor plazmowy, który Laura zakupiła dość niedawno,,oraz bardzo wąski przedpokój.  Dziewczyna zdjęła buty i weszła wraz z paczką do sypialni i delikatnie rozpakowała ją. Ktoś z niej kpi?! W środku znajdował się sześciopak piwa w butelkach, a nad nim położona została kartka. W pierwszej chwili Laura rzuciła kartką o podłogę nawet na nią nie spoglądając, lecz po chwili podniosła ją. Otworzyła i znieruchomiała
" Czemu się nie dołączyłaś? Taki ciężki dzień, to ci pomoże."- Na tym miejscu skończyła, nie chciała dalej czytać, to był jakiś absurd. Jak oni mogli... Zaraz przecież skąd ci na dole mogli wiedzieć o wszystkim, to wszystko jest takie pogmatwane...
- To jest chore!- Wrzasnęła na cały głos. Nie potrafiła się od tego powstrzymać. Niech straci, a przeczyta dalej... Postanowiła.
" Ah... Spokojnie. Nie chcesz- to nie ! Dlatego masz swoje.
                                                         - Buziaczki <33 br="" szy.="" ten="" wy=""> Zaczerpnęła głęboki wdech- nie pomogło. Skrywała w sobie wielką bombę furii, która w każdej chwili może wybuchnąć. Równie dobrze na bluzce mogłaby mieć napisane " Zbliżysz się - Zabijam!" Jej pierwszą ofiarą miała być butelka. Wzięła ją do ręki i z całej siły cisnęła w ścianę. W pewien sposób poczuła wielką ulgę, sięgnęła po kolejną butelkę. Spojrzała na ścianę - wyglądała masakrycznie, Laura weszła do sypialni i opadła na łóżko powstrzymując się przed przed kolejnym rzutem butelką o ścianę. Szkoda, że nie ma takiej dyscypliny, ona z pewnością była by w niej mistrzem. Mimo iż trudno w to uwierzyć to ściana wyglądała jakby ktoś wylał na nią kilka wiader wody, która okazała się być lodem.W stanie ciekłym została na ścianie po jakimś czasie spływając, a pozostała w stanie stałym Przecięła się na wpół i tak kilkanaście razy. Efekt nie był za ciekawy i dodatkowo śmierdziało od niego alkoholem na kilometr.
   Dziewczynie w tej chwili wszystko stawało się być obojętne, rodzina ją wywaliła na zbity pysk, Chłopak o blond włosach olał cały jej wysiłek, ma jakiegoś durnego prześladowce, wygląda, jakby przed chwilą wyszła z więzienia, a na dodatek jest bliska pójścia do psychiatryka. Otworzyła butelkę raniąc się w palec (kapsel :/) i wyrzucając go jak najdalej, po czym wzięła łyka, zaczęła się dławić, po czym wypluła całość na dywan, wciąż się dławiąc i pokaszlując.
- Co ja robię?- Butelka wypadła jej z rąk, zaraz potem usłyszała dzwonek do drzwi. Kto to? To mógł być on, lub ona. To mógł być ten prześladowca, co ma zrobić? Nie otworzy.
Minęło jakieś kilka minut usłyszała, brzęk przekręcanych kluczy. O nie, zostawiła je!
- Laura? - Usłyszała głos...
 


czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział 17 "...Przyćmiewając poprzedni gest"

Kobieta schyliła się i wzięła do rąk bardzo gruby, lecz poniszczony notes oraz wyciągnęła z torebki jakiś długopis. Delikatnie otworzyła notes, bojąc się, że mogłaby go uszkodzić.  Obie były gotowe, ale czy wystarczająco?
  - Zacznijmy od banałów, jak ma na imię twój chłopak? - Twardo postawiła swój głos, waląc prosto z mostu blondynka.
 - Ale… To nie jest mój chłopak.- Speszona brunetka skierowała swój wzrok na ziemię przekładając nogę na nogę, nie wiedząc, co ma dalej robić. Po chwili jednak oprzytomniała. Chłopak! Jego imię!- Ma na imię Ross… Ross Lynch. Ostatnio dostał rolę w nowym serialu Disneya. – Wykrztusiła.
- Powiedz wszystko co o nim wiesz, jakby samo nazwisko nie wystarczyło, bo prawdopodobnie on tutaj nie zarejestrowany.
- Jest w podobnym wieku, co ja. Ma około szesnastu  lat. Tylko tyle wiem o nim…- Laura ponownie opuściła wzrok, prawie nic nie pomogła. Nie miała o nim bladego pojęcia. Znała tylko jego imię, nazwisko oraz liceum z internatem w którym będzie pochłaniał wiedzę już po wakacjach.
- Bardzo ci dziękuję… Zapomniałam zapytać. Jak masz na imię? Ja jestem Grace.
  Grace? Takie samo imię nosiła mama Laury. Obie kobiety były do siebie dość podobne, lecz nie z wyglądu. Charakter tu miał więcej do powiedzenia. Obie dość podobnie składały zdania, na pierwszy rzut oka wydawały się bardzo przyjazne, lecz potrafiły w odpowiednim czasie podnieść głos. Gdy tylko  Laura wychwyciła to imię uświadomiła sobie, jak dawno jej nie widziała. Jednak szybko odrzuciła To uczucie. To jej matka powinna czuć niepokój, nie ona!
- Laura.- Wyszeptała.
- A więc Lauro… Przykro mi, ale… - Grace otworzyła usta, lecz nie wydobyła z nich żadnego dźwięku. Laura wiedząc, co się święci zaczerpnęła głęboko powietrza do płuc, zamknęła oczy, który już nieco przypominały szkło. Próbowała sięgnąć do tego, co pozwoliła sobie pominąć w tamtym momencie. Wychodziła, ujrzała telefon... No nie! Nie zabrała telefonu! Pewnie teraz ktoś już go zabrał, ale warto przynajmniej spróbować go odnaleść. Co ona robi? Przecież teraz telefon nie jest istotny. Dobra... Zostawiła telefon, uchyliła drzwi i ujrzała straszny widok, strumień łez wypłynął z jej oczu, dlatego też je otworzyła i przetarła. Gdy już otworzyła oczy niepokój zniknął wraz z widokiem Grace, która tak łudząco przypominała jej mamę. Dlaczego? Czemu ona musi pierwsza wymięknąć, czy aż tak jest słaba? Grace jakby słysząc jej myśli przytuliła ją do siebie, pozwalając wypłakać się na ramieniu. Bez słów rozumiała jej ból, ból którego niegdyś sama doświadczyła.
- Przepraszam.- Dziewczyna powiedziała przez łzy.- Nie znam żadnych szczegółów.Widziałam go...- Przerwała, z trudem łapiąc oddech.- Nic nie mogłam zrobić... Jeśli...Jeśli on umrze...
- Ci...- Uspokoiło ją Grace.- Wszystko będzie dobrze.
  
 Nie spodziewanie jakby za sprawą magii Laura ujrzała Rossa. Rossa, który miał otwarte oczy, który dawał znaki życia. Który wypowiedział delikatnie jej imię, po czym ponownie odpłynął. Serce Laury przyspieszyło rytm, a pojedyncza łza szczęścia spłynęła jej po policzku, po czym opadła na podłogę. 
Momentalnie zerwała się z krzesła i przykucnęła przy niewygodnym szpitalnym łożu.
- Muszę cię tylko prosić o numer telefonu i twój adres, jeśli byłaby potrzeba skontaktowania się z tobą.
- Przerwała Grace. Laura wstała napisała na malutkiej karteczce wymagane dane i podała ją pielęgniarce, która wyszła nie chcąc przeszkadzać, widząc nadzieję na coś większego. Mimo iż ta myśl nie powinna być obecna w jej głowie. 
W tej samej chwili Ross otworzył swoje piękne, błękitne, magnetyzujące oczy, lecz Laura ujrzała w nich coś nowego, nieznanego i zarazem bardzo dziwnego.
- Po co przyszłaś?- Warknął. To było jak cios prosto w serce. Jej oczy ponownie się zeszkliły. Zirytowała się bardzo. Cały czas tylko płacze, nic więcej nie potrafi. Musi się wziąć w garść! Przygryzła wargę i próbowała znaleźć odpowiedź, jednak na usta nasuwało jej się tylko to: "Bo mi na tobie zależy". Lecz nigdy nie powiedziałaby tego mu prosto w oczy. Czas mijał, a chłopak stawał się coraz bardziej poirytowany.
- Nawet nie umiesz znaleźć odpowiedzi... Żałosna jesteś.- Mimo iż było to przykre- miał rację. Dziewczyna nie próbowała się nawet bronić, wiedząc, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie.
Milczała.
- I co? Mowę ci odebrało?- Zaśmiał się drwiąco. To był w ogóle on? Laura nie mogła uwierzyć w jego bezczelność. - To przez ciebie tu jestem, to tylko twoja wina. - Tym razem z jej oczu nie wypłynęła ani jedna łza. Postanowiła być silna.
- Nie jesteś taki!- Próbowała krzyknąć, lecz bardziej przypominało to głośny szept. Akurat w takiej chwili odebrała jej odwagę, jak zwykle.
- Nie wiesz jakie jestem, znasz mnie tylko kilka dni, lecz wiedz, że...- Tu przysnął, słodko się uśmiechnął. - Nienawidzę cię! - Wrzasnął, przyćmiewając poprzedni gest.
 Tego było już za wiele. Jak on może? Laura nie wytrzymała presji i biorąc swoją torebkę wybiegła za drzwi, zanosząc się płaczem. Dosłyszała tylko z jego strony " I dobrze!". Gdy tylko przekroczyła wyjście ze szpitala biegła co sił w nogach do swojego domu, który znajdował się kilkanaście kilometrów ze szpitala. Po chwili jednak nie potrafiąc złapać powietrza przystanęła, pochylając się i opierając rękami o kolana. Zasapana w biegu pozbyła się z twarzy części łez, lecz teraz uzupełniły się one błyskawicznie. 
Jak on mógł? Jak mógł doprowadzić ją do takiego stanu. Wszyscy przechodnie gapili się na nią, jakby uciekła z psychiatryka. Może słusznie. Wyglądała strasznie, prezentowała się jeszcze gorzej w biegu. 
Jak mogła mu uwierzyć? Był skończonym dupkiem. Ona czuwała przy nim całą noc, płakała za nim, choć sama nie była z tego specjalnie dumna. Miał może i rację, przynajmniej w kilku kontekstach, ale to nie znaczy, że musiał się tak zachowywać. Zresztą... Co on ją obchodzi. Już bardziej teraz będzie ją obchodzić komórka, po którą właśnie ma zamiar pójść, niż ten idiota. Prychnęła, próbując dodać wiarygodności swoim myślą, choć nie całościowo je akceptowała i przyjmowała.
Z pewnością już nigdy mu nie pomoże! Skoro on nie chce jej pomocy, to nie będzie się mu wciskała.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 16 "...Dla niego"


  Ross Lynch powrócił do białego zakątka, szpitala. Po raz kolejny, choć jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Otaczała go ze wszystkich stron biel.
Biel, która tak go niedawno denerwowała. Teraz nawet nie zdolny był jej zobaczyć. Był wciąż nieprzytomny, niedawno siedziała przy nim pewna brunetka, która czuła się za to, co go spotkało odpowiedzialna. Była przy nim całą noc, mimo iż prawie w ogóle go nie znała. Jednak głęboko czuła w sobie więź, która ich połączyła. Może to książka, a może wypadek? Jednak w rzeczywistości było to coś głębszego, lecz bardzo chwiejnego, łatwego do zerwania i mocno przyćmionego. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, on pewnie też nie potrafiłby na jej miejscu. Dziewczyna wyszła dziesięć minut przed wejściem do sali pielęgniarki, która miała sprawdzić stan pacjenta. Nic się nie zmieniło, ani na lepsze, ani też na gorsze. Było to bardzo niepokojące oraz dziwne, więc pielęgniarka szybko przekazała informację lekarzowi.
- Stan pacjenta jest dość niepokojący, od wczoraj nic się nie zmieniło.- Zdyszana próbowała się uspokoić, ostatnio taki pacjent przytrafił się jej parę dobrych lat temu, nie udało mu się przeżyć. Teraz wąchał już kwiatki od spodu.
- Doprawdy?- Zamyślony dość młody lekarz podrapał się po długo zapuszczanej hiszpańskiej bródce zbierając myśli w jedną kupę. - A ta dziewczyna, która czuwała przy nim całą noc?
- Poszła już. Minęłyśmy się przy drzwiach.- Opowiedziała blondynka zawiedziona, że jej nie zatrzymała. Choć dziewczyna pewnie już padała z wycieńczenia.
- Znaleźliśmy jakieś dane na jego temat? Trzeba zawiadomić rodzinę, ta dziewczyna może coś wiedziała. - Oparł się nerwowo na łokciach wyszukując jakiegoś odpowiedniego wyjścia. - Wiemy tylko, że ma na imię Ross. Jak mogłem do tego dopuścić... Jak mogłem zapomnieć o wypytanie tej dziewczyny o szczegóły, choć ogóły były także nieznane? - Obwiniał się mężczyzna.
- Szkoda było mi tej dziewczyny...Była taka roztrzęsiona, że nie potrafiłabym torturować ją pytaniami. Przepraszam, jeśli pojawi się ponownie spróbuję...
- Nie rozpatrujmy przyszłości. - Ostro zamknął temat doktor. - Jeśli przyjdzie, to przyjdzie, jeśli nie... - Znajdziemy inny sposób...- Jeśli takowy by był, dokończył w myślach lekarz. Nie wierząc nawet we własne słowa, będący pewien swojego zwolnienia, a w najlepszym przypadku obniżenia pensji.
 Pielęgniarka bez słowa wyszła z gabinetu urażona słowami mężczyzny. Powróciła do sali w której znajdował się Ross i wyszeptała:
- Biedny chłopak... Nawet rodzina nie wie, co się dzieje z nim, nikt go nie rozpoznaje... - Po czym słysząc dźwięk otwieranych drzwi ujrzała brunetkę. Momentalnie rozpromieniała. Prawdo podobnie nie zostanie zwolniona! Lecz będzie musiała patrzeć, jak dziewczyna cierpi.
Laura już chciała wyjść, wyjąkała tylko słabo "przepraszam", postanowiła poczekać na zewnątrz. Ku jej zaskoczeniu pielęgniarka chwyciła ją za rękę i delikatnie pociągnęła. Po chwili zatrzasnęły się też i drzwi.
- Poczekaj chwilkę! Muszę z tobą porozmawiać...
- Przyszłam tylko po torebkę. - Wskazała krzesło, na którym spoczywała jej nieduża wykonana ze skóry czerwona torebka, która bogata była w liczne wzory. To była jej najukochańsza rzecz, bowiem dostała ją od swojej dawnej przyjaciółki z dzieciństwa Raini. Czarnowłosa przyjaciółka uwielbiała się stroić, zwracała uwagę na każdy szczegół, potrafiła zatuszować każdą wadę w sylwetce. Umiejętnie dobierała ubrania, biżuterię oraz obuwie. Po przyjaciółce została dziewczynie tylko ta torebka oraz wspólny album ze zdjęciami. Posiadała ją od 10 lat, od dnia w którym musiała pożegnać swoje miasto, przyjaciół oraz wszystko co tam pozostało, wraz z uczuciami.
Wiedziała, że nigdy już jej nie zobaczy, taka szansa zdarzyć by się mogła tylko jednej osobie na milion. Było to po prostu niewykonalne, nie mogła dopuszczać do siebie nadziei, choć każdego dnia modliła się aby chociaż zobaczyć ją na parę sekund i wręczyć jej prezent, który miała przygotowany jeszcze dzień przed wyjazdem, jednak zabrakło jej wtedy odwagi, by go wręczyć. Bardzo tego żałowała, ale nie mogła już nic zrobić. Wtedy nie mogły nawet utrzymać ze sobą kontaktu, nie posiadały telefonów, miały dopiero sześć, a ich matki nie przepadały za sobą.
- Aha...- Przerwała zamyślenie brunetki pielęgniarka. - Czy mogłabyś odpowiedzieć mi na parę pytań dotyczących..- Ugryzła się w język, nie mogła jej tak nagle stresować. Jednak zbyt późno, Laura zorientował się już o co chodzi i do jej głowy napływały odświeżone wspomnienia, ten ból, gdy ujrzała Rossa, leżącego przed budynkiem, przypomniała się jej własna bezradność. Brak opanowania, łzy...
  Nogi się pod nią ugięły, a ona sama opadła na krzesło, zrobiła kilka głębokich wdechów według zaleceń blondynki i trochę się uspokoiła.
"Jak ja to zrobię...?" Załamała się kobieta.
- Spokojnie... Wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale zacznijmy od najprostszych pytań, nie musisz odpowiadać na wszystkie.- Uspokoiła dziewczynę oraz siebie. Laura postanowiła wziąść się w garść.
W ten sposób mu pomoże, to nie ona jest ofiarą, tylko on. Wcześniej nie potrafiła nic zrobić, ale teraz da radę mimo iż wspomnienia wywołują u niej nieprzyjemne dreszcze to musi przetrwać. Nie dla siebie, lecz dla niego.
- Postaram się dać z siebie wszystko!- Z wyraźną powagą oraz pewnością rzekła. Już sama deklaracja kosztowała ją dość dużo wysiłku, co było widać po zaskoczeniu pielęgniarki.
- A więc zacznijmy. Naprawdę jestem bardzo wdzięczna, bo wiem jaki to dla ciebie wysiłek. Bogu dzięki, że zostawiłaś tutaj tą torebkę!
 Laura w odpowiedzi szczerze się uśmiechnęła. Po raz pierwszy od bardzo dawna zdobyła się na taki gest. Cały czas była tylko tchórzem, wielkim tchórzem, który nie potrafił nawet się odezwać w chwili zagrożenia.
W tej chwili w jakimś stopniu była z siebie dumna, zdeterminowana i gotowa na najgorsze pytania. Przysięgła, że odpowie na każde, nawet jeśli będzie musiała wracać do tamtych chwil, wspomnień oraz odczuć.



piątek, 27 czerwca 2014

WAŻNE: Aktualizacja... + Rozdziały


Siemka ;) Mam dla Was kolejną wiadomość. Post będzie dosyć krótki i bardzo ogólnikowy.
  WZNAWIAM ZAKŁADKĘ 
"DATY DODAWANIA ROZDZIAŁÓW"!
Już ją uaktualniłam i postaram się ją uzupełniać. 
  Dziękuję za przeczytanie :*
        gify miłosne

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 15 " Skończ, co zaczęłaś"


Laura Marano...... Czyli pięcioletnia grzeczniutka oraz słodziutka dziewczynka o wielkich czekoladowych oczach, która uwielbia kartkować książki, nawet te bez obrazków.
Tak właśnie o niej mówiło wszelkie wujostwo oraz jej własni rodzice. Natomiast kuzynostwo oraz jej starsza siostra Vanessa w skrócie nazywają" przyszłym molem książkowym", co jej najwyraźniej wcale nie przeszkadzało, a przynajmniej do pewnego wieku.
Lecz nie o tym teraz mowa... Oj nie!
 - Mamusiu! Tatusiu! Proszę zapiszcie mnie na organki, proszę.- Niemalże codziennie błagała malutka Laura swoich rodziców, którzy nie chcieli się zgodzić, aby uczęszczała ona na lekcję gry na fortepianie. I za każdym razem odpowiadali tym samym oziębłym tonem:
- Nie, to za wcześnie.- I nie odpowiadali na żadne inne.
  Jednak dziewczynka nie traciła nadziei, którą można by było w małych ilościach wypatrzeć w ich krótkiej odpowiedzi. Chociaż nic dotychczas nie pomagało, nawet błaganie na kolanach.
I tak minęło parę miesięcy wytrwałego błagania Laury, które nie skutkowało niczym innym, jak coraz większym zdenerwowaniem państwa Marano. Jednak pewnego dnia, gdy Laura bardzo powoli składając literki w słowo, a słowa w zdanie czytała książkę do jej pokoju weszła mama mówiąc: 
 - Odłóż książeczkę, a powiem Ci tajemnice?- Łagodnie uśmiechnęła się i włożyła córeczce kosmyk opadających jej na oczy włosów za ucho. 
-Dobrze. Ale co to jest tajemnica? Widziałam dużo razy te słowo w mojej książeczce, ale nie wiem co oznacza.  
         - To taka rzecz, którą wiemy tylko my i nie śmiemy nikomu innemu powiedzieć, bo wtedy to nie była by już tajemnica.- Matka uśmiechnęła się do swojej pociechy i już miała zacząć wyjawiać sekret, lecz dziewczynka zadała kolejne pytanie:
         - Mamusiu, a czy Vanessa zna tajemnicę?- Ze zdenerwowaniem, ale zarazem i zaciekawieniem     spytała brunetka. - Ona zawsze mówi, że wie wszystko.
Grace natomiast tylko wybuchła śmiechem. Lecz widząc zmieszanie Laury natychmiast         przestała i tylko się uśmiechnęła.
         - Ach ta nasza Vanesia...- Westchnęła matka, ale malutka brązowooka dziewczynka nie rozumiała o co chodzi jej mamusi. - Córeczko, nie pamiętasz co to znaczy tajemnica? Możemy znać ją tylko ja  
i tylko ty.
        - A jaka to tajemnica ?- Zapytała z wielkim uśmiechem na twarzy Laura, która była już spokojna o
swoją, a raczej wspólną tajemnicę o której jeszcze prawie nic nie wie.
- Tak dzielnie nas przez ten długi czas prosiłaś, że porozmawiam z tatą i zapiszemy cię na pianino. - Dziewczynka dosłownie skakała ze szczęścia słysząc ową tajemnice, lecz zastanowiła się chwilę... Miała wątpliwości, czy to aby na pewno jest tajemnica.
- Ale czemu to jest tajemnica?- Spytała w prost, zastanawiając się nad sensem tego słowa.
- Nie możesz tego nikomu powiedzieć. - Szepnęła Grace i chwyciła dziewczynkę za rękę. - Powiedziałam Ci to wcześniej, żebyś mogła przemyśleć kilka rzeczy, między innymi także twoje zachowanie. - Puściła rękę dziewczynki, uśmiechnęła się i cichaczem wyszła z pokoju, zostawiając Laurę samą ze swoimi ciężkimi myślami. Dziewczynka dopiero po jakimś czasie zauważyła, że w pokoju brakuję sylwetki mamy.
   Po kilku dniach rodzice oznajmili jej wcześniej poznaną wiadomość :
Będzie chodzić na organki!!! - Bardzo była rada, choć wcześniej rodzice powtarzali jej, aby dobrze się zastanowiła, bo potem nie będzie odwrotu. I, że teraz może jeszcze zrezygnować, bo potem będzie już za późno. Dziewczynka nie rozumiała dlaczego rodzice wciąż jej to powtarzają.

Na pierwszych lekcjach Laura czuła się jak w niebie mimo iż jej nauczycielka nie była zbyt sympatyczną osobą. Choć pani Regelly, bo tak miała na imię jej nauczycielka ze dwa razy przy państwie Marano uśmiechnęła się nie specjalnie przypadła im do gustu, a co dopiero swej nowiutkiej uczennicy. Według pani Regelly "Kurtuazja nie ma nic do rzeczy, najważniejsza jest praca, czyli efekt" Mimo iż w pewnej części miała rację podchodziło do tego nieodpowiednio.
"Miała złe nastawienie" - trafnie ujęła w myślach Laura. Dzięki temu brunetka z każdym dniem, tygodniem, mięsiącem miała jej coraz bardziej dosyć. Do tego musiała codziennie ćwiczyć po godzinie to samo, wciąż to samo. Efekty były zadawalające, ale mogły by być lepsze gdyby chociaż polubiła to bardziej choćby nawet o 1%. Było to dla niej istne piekło, które coraz bardziej ją nużyło i przestawało bawić, tak jak na początku. Teraz był to dla niej tylko zwykły obowiązek, jak każdy inny, który musi wykonać, by nie przyznać racji rodzicom. Musiała im udowodnić, że da radę i się nie podda. Ta walka trwała dwa lata. Brunetce doskonale szła gra na pianinie, " Jak na swój poziom?" - prawie zawsze dodawała jej nauczycielka. U Laury niestety uczucia pozostawały takie same, choć miała nadzieję, że z biegiem czasu pocisną się choć odrobinę w lepszą stronę. Zatajała ona swoją niechęć do instrumentu, nauczycielki i samej siebie udając szczęśliwą wywiązując się ze swojego obowiązku, o który przecież tak dzielnie walczyła. Najbardziej bolało ja jednak to, gdy jej rodzice chwaląc się jej grą dodawali, że ich córeczko robi to od siebie i powtarzali, że sama to wywalczyła. " Sama..."- to słowo odbijało się echem w jej głowie nie dając jej spokoju. Nie mogła już tak dłużej, za długo się z tym męczyła. W końcu przestała systematycznie ćwiczyć, a w miejsce treningu, włożyła śpiew. Rodzice byli zaniepokojeni, gdy okazało się, że pierwszy raz byłą nie przygotowana na lekcję gdy na pianinie, po czym wyznała im całą prawdę. Nie zaakceptowali oni jednak jej i kazali skończyć co zaczęła.Ona jednak zamierzała postawić na swoim, zbyt długo zwlekała. I tak zaczęła się buntować. Nie ćwiczyła w domu gry na pianinie, a na lekcjach, o ile ich nie opuściła i kryła się gdzieś za krzakami nie dawała z siebie nic. Rodzice próbowali ją uspokoić - bezskutecznie. Ojciec powtarzał wciąż to samo : "Skończ, co zaczęłaś" Dwa lata temu postawił wraz z małżonką ten warunek, mimo iż dziewczynka go nie rozumiała. Co chcieli jej przekazać? Tak małej dziewczynce. Z pewnością lekcję, którą by nie zrozumiała, a może jednak...?

Laura jednak wciąż przesuwała granice, niekiedy nawet nic nie jadła chcąc pokazać swoją wyższość. Przerażeni rodzice postanowili wypisać ją nieodwołalnie ze szkoły. Już nie widzieli w swojej córeczce aniołka sprzed lat. Wykorzystała swoją szansę... Ale skąd tak nagle wzięła ją taka złość? - Zastanawiali się, chcąc rozwikłać tak trudną zagadkę, Pytali ją, ale ona będąc pewna, że je nie zrozumieją - nie odpowiadała. Zamieniała z nimi ledwo co dwa zdania na dzień. Ta sytuacja poróżniła ich niesamowicie. Nawet jej własna rodzina nie potrafiła jej zrozumieć...- Obarczała się Laura. Nawet Vanessa nie mogła nic zdziałać, choć tylko ona odkryła, że brunetka wcale nie pałała miłością do "organek". Nie zamierzała rozmawiać o tym z rodzicami, bo i jej by się dostało. Choć teraz była pewna, że popełniła błąd, więc podeszła do siostry i opowiedziała jej o tym, że na pianinie nie gra się tylko klasyki, lecz także piosenki puszczane w radiu. Jednak siostrzyczka nie wykazywał zainteresowania i była tylko zła na siostrę. Po co wogóle jej to mówiła, skoro jest za późno. Lecz w głębi duszy czuła ciekawość, więc po wymianie zdań z siostrą w kolejny dzień przysiadła do pianina i nacisnęła klawisz, natychmiast jej wyobraźnia rozpoznała nutę, byłą to pierwsza nuta jej ukochanej piosenki z dzieciństwa, którą sama wymyśliła, tyle, że bez akompaniamentu. Po chwili zaczęła szukać dalszych dźwięków i wciągnęło to ją niesamowicie. Zauważyła to i Vanessa, która współczuła jej bardzo, widząc, że tak na prawdę, że nie miała ona wsparcia u najbliższej rodziny i gdyby wcześniej porozmawiała z nią może do wielu rzeczy by nie doszło. Laura miała to samo zdanie, lecz w innej interpretacji, interpretacji słów taty "Mogłam jeszcze zaczekać..." Lecz siostra poprawiła to " Gdyby nie to, to nie doszłoby do tego... - Przyłożyła rękę do pianina i zachichotała. - Jakoś to będzie, jakoś przeżyjemy. Ty mały molu książkowy!" W ten sposób Laura odkryła swoje zamiłowanie do muzyki. Ale był to tylko początek, który choć był nie łatwy wciąż był tylko początkiem i w trakcie czekało jeszcze wiele niespodzianek, o których jeszcze wspominać nie należy. A było ich bardzo wiele, choć nie ograniczały się tylko do negatywnych i pozytywnych, były też inne...

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A więc... Rozdział napisany(uff...) Z lekkim opóźnieniem, lecz chyba troszkę dłuższy nić poprzedni. Teraz muszę szybko zabrać się za kolejny. Dziękuję Wam za wejścia. :* Przepraszam za wszystkie błędy i za chaotyczność zdarzeń i słów oraz coś mi się (jak zwykle) pomyliło i wyszło jak wyszło... . Pa ;)